Jak już wspomniałem zaczynamy od Gdyni, ale jeszcze jesteśmy w Gdańsku, więc wsiadamy w SKM (Szybka Kolej Miejska) i po kilkudziesięciu minutach jesteśmy już u celu, czyli w Gdyni. Ruszamy do portu, do którego to w dniu wczorajszym przybyliśmy drogą wodną z Helu. Po drodze wstępujemy na gdyńskie targowisko uzupełnić prowiant i głodni skorzystali by się od razu posilić.
W porcie oglądamy przycumowany ORP BŁYSKAWICA. Jest to niszczyciel typu Grom zbudowany wraz z bliźniaczym ORP GROM w Wielkiej Brytanii dla polskiej marynarki wojennej. ORP GROM został zatopiony przez niemieckie lotnictwo w 1940 pod Narvikiem, a ORP BŁYSKAWICA przetrwał wojnę. Obecnie to jedyny ocalały polski okręt zbudowany przed II wojną światową oraz najstarszy w świecie wciąż istniejący niszczyciel. Do służby został wprowadzony w 1937 roku, a od 1976 pełni rolę okrętu-muzeum, zastępując w tej roli ORP BURZA.
Dwa kroki dalej przycumowany jest piękny, legendarny już polski żaglowiec DAR POMORZA zwany też Białą Fregatą. To trzymasztowy żaglowiec szkolny (fregata minimum trzy maszty z ożaglowaniem rejowym) zakupiony przez społeczeństwo Pomorza w 1929 dla Szkoły Morskiej w Gdyni. Obecnie jest to tak jak ORP BŁYSKAWICA - statek-muzeum.
Po zapoznaniu się z jednostkami muzealnymi w gdyńskim porcie ruszamy nadmorskim szlakiem rowerowym do Sopotu. Naszym celem jest zobaczenie i odbycie rytualnego spaceru po deskach kultowego molo. Jest to najdłuższe drewniane molo w Europie. Ma około pół kilometra długości - część spacerowa to 511,5 m, z czego 458 m wchodzi w głąb Zatoki Gdańskiej. Tu też żegnamy się Z Jackiem S., który od tej chwili kontynuuje podróż ponownie samotnie i zdany jest już tyko na siebie.
Po spacerze dosiedliśmy naszych rumaków i ruszyliśmy w kierunku Gdańska i nie w sposób było nie zobaczyć Katedry Oliwskiej, kojarzonej przede wszystkim z organami, oraz koncertami organowymi. Określana jest ona mianem Wawelu Północy - i nie ma w tym krzty przesady, bo leżą tu pochowani władcy pomorskiej ziemi.
Mamy szczęście posłuchać krótkiego koncertu oliwskich organów. Z uchem i duchem przepełnionym ich brzmieniem, ruszamy w drogę na Westerplatte. Docieramy do przystani promowej i tu spotyka nas niemiła niespodzianka – prom w soboty i niedziele nie kursuje. No cóż wynika z tego, że miastu nie za bardzo zależy na dobrym zdaniu o nim, ani na pieniądzach, które turyści pragną im zostawić i za wszelka ceną pragną by zniechęcić ich do odwiedzania tego miasta. Musieliśmy trochę nadłożyć drogi jadąc przez centrum i Westerplatte osiągnęliśmy wbrew rzucanym nam kłodom pod nogi.
Westerplatte – gdański półwysep przy ujściu jednej z odnóg Wisły, na terenie którego w latach 1926-39 funkcjonowała Wojskowa Składnica Tranzytowa. Jej obrona we wrześniu 1939 roku stała się jednym z najbardziej znanych symboli polskiego heroizmu w walce z hitlerowską agresją. W 1966 roku postawiono tam i odsłonięto Pomnik Obrońców Wybrzeża.
Jest to stojąca na 20 metrowym kopcu 25 metrowej wysokości kamienna bryła swoim kształtem nawiązująca do wyszczerbionego bagnetu wbitego w ziemię. Zwiedzamy zrekonstruowany teren Składnicy, której starano się przywrócić w przybliżeniu stan w jakim była w chwili kapitulacji. Widok wstrząsający i jeśli uświadomi się jak niskie straty ponieśli obrońcy stawiając czoła tak ogromnej sile, której się przeciwstawili, to trudno w to uwierzyć. Dłuższą chwilę zatrzymaliśmy się przy mogiłach poległych żołnierzy tam, oddając hołd ich męstwu.
Była już pora obiadowa, udaliśmy się więc na posiłek, który przywrócił na siły by kontynuować zwiedzanie Gdańska. A do obowiązkowego zobaczenia była jeszcze Starówka Gdańska z wąskimi, pięknie odrestaurowanymi uliczkami, fasadami kamieniczek, których to piękno spaskudziły budy jarmarczne odbywającego się tam właśnie jarmarku dominikańskiego. Stały wszędzie, rozsiewające smród przypalonego tłuszczu z oferowanych potraw, oblegane dzikim tłumem głodnych i spragnionych (przede wszystkim piwa) „turystów”. Jedna tylko uliczka zachowała swój klimat – były tam stylowe stoiska oferujące artystyczną biżuterię ze srebra i bursztynu.
Oczywiście przy Dworze Artusa oczekiwał nas Neptun, który na nasz widok wyraźnie się ucieszył, znacząco puszczając nam oczko. Nie omieszkaliśmy również udać się nad brzeg Wełtawy by „live”, na własne oczy, zobaczyć Gdański Żuraw, czyli dawny, bo pochodzący z XV wieku dźwig portowy.
O 21 wsiadamy do pociągu udając się do Krakowa. I tu jak było do przewidzenia nie obyło się bez kłopotów. Ludzi mnóstwo, a pociąg „z przedziałami do przewozu rowerów”, takowych nie posiadał. Trochę się nasłuchaliśmy, ale staraliśmy być jak najmniej uciążliwi, podwieszając kilka rowerów do pozycji pionowej, przez co zajmowały mniejszą powierzchnię. Miarowe kołysanie, stukot kół i czas ukoił nerwy podróżnych i pomały zaczęło robić się sennie. Upływający czas i przejechane kilometry zbliżały nas do kolejnego dnia naszej przygody rowerowej.
Pokaż Bałtyk 2010 dzień 8 na większej mapie