Niedziela 4.09.2011.
Wstaliśmy raniutko i o 7 wyruszyliśmy w dalszą drogę. Pierwszym punktem programu był trochę zrujnowany pałac w Pilicy. Po chwili dla reporterów, pognaliśmy dalej przez wieś Podzamcze z widokiem na Gród na górze Birów do Ogrodzieńca, gdzie znajdują się ruiny ogromnego zamku. Zostałam przy rowerach a chłopaki jak dzieciaki zbiegali i opstrykali wszystkie kamienie. Z Ogrodzieńca znów kluczyliśmy przez Bzów, Kromołów, Skarżyce by ominąć główne drogi i dostać się do ruin zamku w Morsku, gdzie Jacek specjalista od wyszukiwania dróg na skróty wpakował nas w piękny górski zjazd po piaskach.
Szczęśliwie wydostaliśmy się stamtąd w Podlesicach na asfalt i przez Hucisko i Kotowice dotarliśmy do ruin zamku w Mirowie, a potem na odbudowany zamek w Bobolicach, który udało nam się z Januszem zwiedzić. Ten kto to wymyślił to budowanie zamków na wzgórzach, chyba nie lubił rowerzystów, więc zawsze ktoś musiał zostać , by w dołku pilnować rowerów. Trochę nas ten zamek rozczarował bo za bardzo pachniał odremontowaną świeżością.
Z Bobolic znowu bocznymi drogami przez Niegową, Moczydło, Trzebniów dotarliśmy do Ludwinowa, gdzie bardzo miły spotkany po drodze człowiek, wsiadł w auto by nam pokazać leśną drogę na skróty, bo my ją przegapiliśmy. Dzięki niemu udało nam się dotrzeć do głównej drogi, która przecięliśmy i pojechaliśmy dalej na Siedlec, gdzie przypadkiem trafiliśmy na prawdziwą pustynię i udało nam się zobaczyć wreszcie trochę piasku.
Następnie przez Zrębiec i Biskupice dotarliśmy na drogę krajową do Częstochowy, którą w mało komfortowych warunkach, ale za to szybko dotarliśmy do kolejnych ruin ogromnego zamku w Olsztynie pod Częstochową. Ten zamek też również na górce, a my zmęczeni i czasu już było zbyt mało by go zdobywać, wiec tylko cyknęliśmy kilka pamiątkowych fotek i ruszyliśmy dalej na Częstochowę. Spotkała nas tu miła niespodzianka – było tam wiele dobrych ścieżek i drog rowerowych, którymi pokonaliśmy wiele kilometrów, które zawiodły nas dworzec PKP. Po drodze jednak zgubiliśmy Staszka, a w chwilę potem Jacka, który jak zobaczył jeziorko to nie mógł się powstrzymać przed zamoczeniem w nim swego grzesznego ciała. Ale na szczęście odnaleźliśmy się wszyscy na dworcu PKP, a dalej wygodnie w specjalnym przedziale pociągu interregio wróciliśmy zmęczeni, ale pełni wrażeń o godz. 20.50 do naszego pięknego Opola.