Tak oficjalnie tylko, bo dla niektórych z nas on się właściwie nigdy nie kończy (czasem tylko z powodu silnych mrozów bywa zawieszony). Po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy, że pojedziemy do lasu w okolice Maliny, gdzie jest piękne zaciszne miejsce i zadaszone, co przy dzisiejszej pogodzie nie było bez znaczenia. Trasa nie była zbyt daleka, ale trochę błotnista po ostatnich opadach deszczu. Po drodze staraliśmy się kogoś nabrać na prima aprilisowe rowerowe żarty – typu „złapałeś gumę” – nooo i dla Sławka, naszego świeżo upieczonego oficera rowerowego okazały się prorocze. Ledwo dojechał na miejsce – musiał kleić dętkę w kole. W międzyczasie dołączył do nas jeszcze jeden rowerzysta i zajęliśmy się przygotowaniami do ogniska. Trochę ciężko było znaleźć suche drewno, a potem rozpalić ognisko, ale w końcu nam się udało. Kilka razy nam przeszkodziły opady śniegu i gradu, ale kiełbaski, choć trochę przypalone, na powietrzu i w miłym towarzystwie zawsze dobrze smakują. Na deser były ciasteczka i czekolada, a potem zawody w rzucaniu drewnianym klockiem. Kaziu okazał się niekwestionowanym mistrzem w tej konkurencji, chociaż innym panom też dobrze szło. Kobiety też brały udział i prezentowały poziom dość wyrównany. Nie zabrakło też tańców wokół ogniska, śmiechów i dowcipów opowiadanych tradycyjnie przez Sławka. Około godz. 13 panowie zagasili ognisko i udaliśmy się w drogę powrotną przez las do Falmirowic, potem przez Chrząstowice, Lędziny do Opola. Kilometrów wiele nie zrobiliśmy, około 35, ale przy tej pogodzie i często pod wiatr to i tak nieźle, a zabawa była przednia i sezon rowerowy uważamy za otwarty.
E.T.