Sławek Szota: Ostatnio było o młodzieży to dzisiaj kolej na wyprawę Trzech Starszych Panów? Staszek Koper - Sławek, zaraz za "Starszych Panów" w łeb zarobisz! Kiedyś pisałeś artykuł pod hasłem "stary człowiek i może" (Trzech Dzielnych Panów pod Opolem). Tam byli starsi panowie, a my to chłopaki w sile wieku. Dobra, na końcu napisz, ile nam wiosen już przeleciało. Niech młodzież wie, że człowiek ma tyle lat na ile wygląda. A co ja gadam! Na ile się czuje! Wybraliśmy się na "ścianę wschodnią" "samotrzeć" (stare, polskie, piękne słowo znaczące "we trzech"). Najpierw pociągami, zwiedzając po drodze Kraków i Rzeszów, a od Łańcuta na rowerach. Jazda rowerem zawsze jest fajna, daje radość, przyjemność. Podziwia się piękne widoki, te lasy, jeziora, cerkwie śliczne. Ale to co najbardziej z wyprawy w pamięć zapada, to jakieś zdarzenia nietypowe. A te nam się najczęściej na noclegach przytrafiały.
Zmierzch już zapada, a tu znikąd pomocy, znikąd ratunku. Hen, daleko jakaś jedna samotna chałupina kijami podparta. Jedziemy, prosimy. Staruszek mówi, że w chacie nie da rady, bo żona chora. No to dziadku, chociaż w stodole? Zgodził się. A tu stodoła pusta, od lat nieużywana, ani siana, ani słomy. Stała krajzega (duża piła tarczowa do cięcia drewna) a pod nią trociny leżały. No tośmy sobie tych trocin trochę nagarnęli, aby w samych śpiworach na gołej ziemi nie leżeć. Andrzej z nas się śmiał, bo pierwszy zajął najlepsze miejsce na kupce desek, to mu ciepło w tyłek było. Ale jak to mówią - chytry dwa razy traci. Koło północka z randki wrócił pies, strasznie nerwowy. Pewnie zajęliśmy mu jego posłanie. I dawaj szczekać na nas, i do gryzienia się brać. A tak konkretnie, to na nas dwóch tylko szczekał, a Andrzeja chciał podgryzać, za łydki łapać. Bo Andrzej leżał jako pierwszy z brzegu. Albo jak liczyć od drugiej strony, to jako ostatni. A wiadomo, że "ostatnich gryzą psy". Andrzej to chyba tej nocy oka nie zmrużył. Co się przebudziłem to widzę, że się kijem od bydlęcia odgania. A ciemno, to nawet nie widać z której strony chce człowieka podejść. Chyba ze cztery razy zrobił za psem rundę wokół stodoły. Miał widać nadzieję, że się przestraszy i ucieknie. Po takim biegu to chwilę był spokój, cisza, nadzieja że pies uciekł, zasypiamy... a tu znów bestia się skrada. To chyba był pies Baskervillów - bo w nocy szalał jakby w niego diabeł wstąpił, a jak słońce wstało to... przychodził do nas, ogonem merdał, łasił się i z ręki jadł. W tej stodole to w ogóle był niezły zwierzyniec. Cały czas coś latało, szurało - myszy, albo i szczury. Po ciemku nie poznasz! Chcieliśmy dziadkowi jakieś parę groszy za nocleg zostawić, a tu tylko słychać z izby jak babuleńka krzyczy: "A spróbuj co wziąć od ludzi ochlaptusie, to jak ci tą lachą przyłożę, to mnie popamiętasz!" Serdeczni ludzie. Jeszcze rano, przed odjazdem dziadek mówi: "Idźcie chłopcy za stodołę, truskawek sobie narwijcie!" A kiedyś burza nas złapała. Ale taka nawałnica, że coś okropnego. Dosłownie ściana wody, oberwanie chmury. Schowaliśmy się pod wiatę przystankową, i tylko modły do nieba wznosimy, żeby nas pioruny omijały. A biły tak gęsto wokół nas, żeśmy się wzajemnie nie słyszeli. Wiata była trochę w dołku i już po chwili staliśmy po kostki w wodzie. Zmęczyła nas ta ulewa... Stoimy głodni, przemoczeni, zziębnięci. Wreszcie się przejaśniło, no to ostatkiem sił wleczemy się do widocznych w oddali zabudowań. Zachodzimy a tam aż czerwono od krwi, bo trafiliśmy na świniobicie. Gospodarz, jak zobaczył takie trzy przemoczone łamagi, to nawet nie kazał się długo prosić. Mówi:" Chcecie to idźcie, tu jest taki pokoik nad warsztatem, gdzie czasem czeladnicy mieszkają. Ale jak tam jest to nawet nie wiem, bo z pół roku tam nie zaglądałem." No to my cali szczęśliwi, że na głowę nie kapie, że sucho. Każdy się jakoś ulokował. Mi przypadły w udziale dwa fotele. A że to legowisko było ciut za krótkie, to je przedłużyłem wstawioną w środek skrzynką. Kiszki marsza grają, ale chociaż sucho i ciepło. Nadeszła północ, godzina duchów, a tu schody skrzypią, ktoś idzie. Postać była trochę do wampira podobna, bo gdzieniegdzie świńską krwią upaprana. Ale za to w rękach niesie nasz wybawiciel bochen chleba i całą brytfannę ze świeżyną (podroby i skrawki mięsa prosto ze świniobicia). No i wielką butlę czegoś, co okazało się "księżycówką" ( to taki "wyżejprocentowy", ludowy napój alkoholowy, własnego wyrobu). Najedliśmy się,napili, a rano, wychwalając naszych dobroczyńców pod niebiosa, ruszyliśmy w dalszą drogę!
Innym razem wśród łąk stanęliśmy jak wryci. Dookoła nas może z 200 bocianów. "Co jest grane?" - mówimy - "przecież na sejmiki to się zbierają w sierpniu, przed odlotem". A to była dopiero połowa czerwca. Trafiliśmy jak się okazało do bocianiej szkoły latania. Stare bociany stoją szpalerem po obu stronach, młode w kolejce i co chwila jeden startuje. A jak któryś nie dość żwawo się zbiera, to te ze szpaleru go dziobią i zachęcają do wysiłku. I stare bociany obserwują, z różnych stron oglądają, oceniają. I tak jakby sobie wzajemnie znaki dawały, który z młodych ma egzamin zaliczony, a który musi do poprawki.
Miłą przygodę miałem pod koniec podróży. Zostałem już sam, bo chłopaki wrócili do Opola już z Białegostoku. W Suwałkach nie znalazłem noclegu. Zresztą i tak pociąg miałem bladym świtem, zaraz po 5. No to usadowiłem się na ławce, w poczekalni PKP i tak pół-drzemiąc, zerkam na rower, czy jeszcze stoi.
A tu z letargu wyrywają mnie SOK-iści
- Panie Turysto! Godzina 22, zmykamy poczekalnię.
Mówię im jaka jest sytuacja, a oni na to:
- Panie Turysto, to my tu Pana zamkniemy od strony miasta, a jak by Pan potrzebował wyjść, to od peronu będzie otwarte. A my tam będziemy pilnować, aby Pan miał spokój.
No i w ten sposób miałem całą poczekalnie dla siebie. I to nawet z budzeniem. Bo przed piątą znów usłyszałem znajomy głos
Panie Turysto! Czas wstawać, bo niedługo pociąg będzie jechał!
Takie uczynne chłopaki, że świat nie widział!
Uff! Ale się rozgadałem! No to może zakończę serdecznymi pozdrowieniami dla suwalskiej Służby Ochrony Kolei!
Sławek Szota: Miałeś jeszcze zdradzić wiek
Staszek Koper: O teraz już mogę.Kopa lat już mi przeszła, mam 65. Podobnie Czesiek. Andrzej trochę młodszy. Poznaliśmy się w Opolskim Klubie Turystyki Rowerowej Rajder i stale jeździmy na większe lub mniejsze wycieczki. A raz, dwa razy do roku udaje się wyrwać na jakąś większą wyprawę. Jak się człowiek systematycznie rusza, to organizm nie ma kiedy się zestarzeć. Myślę, że gdyby zrobić zawody, to niejeden 18-20 letni chłopak by z nami nie miał szans.
S.Sz: Dużo kilometrów przejechaliście?
S.K: A kto by to liczył i jakie to ma znaczenie? Z Łańcuta do Suwałk, to pewnie dużo. Liczą się dla mnie nie kilometry, ale wrażenie i niezapomniane wspomnienia. Jakbym chciał przejechać "dużo kilometrów" to wsiadłbym w pociąg. Można też autem albo samolotem - kilometrów wtedy dużo, wrażeń i przygód mniej ;)
S.Sz: Jakie plany na przyszłość?
S.K: Tak myślimy, aby pojechać pociągiem do Suwałk i stamtąd ruszyć przez Litwę, Łotwę, Estonię. A jak wszystko pójdzie dobrze to zakończyć wyprawę w Helsinkach.
S.Sz: No to pozostaje mi życzyć połamania szprych
S.K- Tradycyjnie nie będę dziękował.