Jadąc dalej odkryliśmy nowe leśne miejsce odpoczynku i, obok, grób nieznanego żołnierza. Stahlhelm nasadzony na krzyż i dwujęzyczny napis naprowadzają przynajmniej na narodowość pochowanego. Zapragnęliśmy zwiedzić zabudowania byłego zakładu ceramicznego (później cegielni) w pobliżu stacji kolejowej, niestety teren został zagrodzony i zamknięty. Na zabytkowej stacji ( z 1887 r.) czas się zatrzymał: sennie, pusto, żaden szynolino nie przeleciał, więc zarządziliśmy odwrót. Wracaliśmy tą samą trasą, ale z wjazdem do ścisłego centrum Szydłowa. Przed kościółkiem św. Józefa i OSP wybrukowano na rozszerzeniu jezdni koło, wygląda to jak rondo, tylko czemu to ma służyć, ku ozdobie pewnie. Kończąc temat Szydłowa nie sposób przemilczeć fakt skandalicznego zachowania się Sławomira Sz., który to z resztek śniegu formował kule armatnie i bombardował całkowicie bezbronną uczestniczkę wycieczki. Za lasem zostaliśmy porwani przez wiatr i, przy bliskim zeru wysiłku, dobrnęliśmy do wyspy Bolko. Dzisiejszy wyczyn to 50 km! Jurek prosił, by ta relacja miała poetycki charakter, no nie wyszło, ale na osłodę dwa słowa o zwierzątkach: pomiędzy słaniającymi się od podmuchów zachodniego wiatru konarami drzew tajemniczych Borów Niemodlińskich niespiesznie przeciął nam drogę ogromny myszołów, nieco dalej z suchych zarośli spłoszyliśmy sennego bażanta, a może kuropatwę, kto wie... A na Bolko powitały nas białopupne sarenki. To tyle!