Spis treści
- 2016-07-02:15 Letnia wyprawa doliną Dunaju
- 2 dzień 3.07.2016 niedziela
- 3 dzień 4.07.2016 poniedziałek
- 4 dzień 5.07.2016 wtorek
- 5 dzień 6.07.2016 środa
- 6 dzień 7.07.2016 czwartek
- 7 dzień 8.07.2016 piątek
- 8 dzień 9.07.2016 r. Sobota
- 9 dzień 10.07.2016 niedziela
- 10 dzień 11.07.2016 poniedziałek
- 11 dzień 12.07.2016 wtorek
- 12 dzień 13.07.2016 środa
- 13 dzień 14.07.2016 czwartek
- Wszystkie strony
Rano było jeszcze gorzej, deszcz padał dalej, było mi okropnie zimno, Sławek zerwał się skoro świt, a widząc moją desperację, po śniadaniu szybko odjechał, a ja żegnałam go ze łzami w oczach. Janusz i Kazik poskładali mokre namioty i o 8-ej godzinie ruszyliśmy ostro pod górkę w stronę miejscowości Czeskie Żleby. Humor mi się nieco poprawił bo wyszło słońce, a deszcz przestał padać. Widoki były piękne, ale podjazdy bardzo strome i czasami musieliśmy jechać zygzakiem. Wynagradzały nam to zjazdy z prędkością 50 km/h. Czeskie Żleby słuszną miały nazwę bo zbocza gór poprzecinane były kamiennymi żlebami. I tak jechaliśmy do przodu góra, dół, podziwiając okolice do ostatniej miejscowości w Czechach - Strażny. Granicę przekroczyliśmy w miejscowości Philippssent już po niemieckiej stronie, wjeżdżając w Bawarski Las- ichniejszy park narodowy. Tam dopiero zaczęły się widoki, cudne góry, strome podjazdy i zjazdy po 7 km. W okolicach Lindau okolica zaczeła się wypłaszczać, wjechaliśmy na wysoki most, w dole i na zboczach rosły ogromne świerki. Janusz po drodze zgubił flagę, Kazimierz czekał na niego, a ja pojechałam dalej swoim tempem, zatrzymałam się w końcu na przystanku, bo długo ich nie było widać, aż się zaczełam martwić, że coś sie stało. A te głodomory po prostu zrobiły sobie przerwe śniadaniową. Gdy wreszcie nadjechali ruszyliśmy w dalej, a spokojna dotąd droga nr 12 stała się okropnie ruchliwa. Ale nie mieliśmy wyjścia i jechaliśmy dalej, bo wszystkie boczne drogi, które widzieliśmy w oddali, bardzo kluczyły i prowadziły pod górkę. Nagle pojawił się przed nami tunel, jechaliśmy z górki z dużą prędkością, objazdu nie było, więc przemknęliśmy z prędkością światła, a dopiero na wyjeździe Janusz powiedział nam, że tam był zakaz jazdy rowerami. Może i dobrze bo się mniej stresowaliśmy niż on. Im bliżej Passau tym ruch na 12 był większy, ale widok na samym wjeździe do miasta był niesamowity, przed nami na skale wyrósł ogromy zamek okolony kamiennymi murami. Wjechaliśmy na most na rzece Ilz, przeprawiliśmy się na drugą stronę i zobaczyłam na drogowskazie tabliczkę z napisem Jugendherdberge/Schronisko Młodzieżowe/. Ale droga szła tak ostro pod górkę, że nie dało się podjechać. Zapytany po drodze strażak powiedział nam, że jest tam faktycznie schronisko, jakieś 300 m w górę/ tu zaczeła się moja przygoda z j. niemieckim/. Z tego co zrozumiałam to na zakręcie w połowie drogi miałam skręcić w prawo, ale że było tak stromo, a nie wiedzieliśmy czy są miejsca i w jakiej cenie, to ja poszłam się pytać, a chłopaki zostali przy rowerach, podpychając je w międzyczasie kolejno pod górkę. Ja wędrowałam wg wskazówek strażaka, doszłam kilometr stromo pod górę, a zamiast do schroniska trafiłam do Jugend Haus, który był zamkniety na głucho. Zmordowana i zniechęcona wizją spania pod namiotem, zeszłam do chłopaków, którzy pokazali mi tabliczkę w lewo na zamek i schronisko. Powędrowałam dalej, za bramą zamkowa znalazłam schronisko i moim kalekim niemieckim zaczełam się dopytywać co i jak. Trwało to trochę długo, pani w okienku była niezbyt miła i nie ułatwiała mi zadania. Chłopaki w miedzyczasie dopchali rowery i zaczęły się konsultacje i negocjacje, bo nocleg kosztował 29,40 euro, a na dodatek trzeba było mieć kartę międzynarodowych schronisk. Miał ją tylko Janusz/ nieaktualną zresztą/, więc się problem sam rozwiązał. Ja gotowa byłam zapłacić każdą cenę za łóżko- chłopaki woleli pole namiotowe w dole nad rzeką. Jakoś dogadałam się w końcu z recepcjonistką, dostałam miejsce w 6-cio osobowym pokoju z piętrowymi łóżkami, ale był prysznic i łazienka, więc nic już więcej do szczęścia nie było mi potrzeba. Zostawiłam toboły i zjechaliśmy tą stromizną w dół szukać pola namiotowego. Było niedaleko ale dopiero o 18-tej można było się rejestrować, więc pojechaliśmy zwiedzać miasto. Passau jest przepiękne łączą się tam trzy rzeki - Dunaj, Ilz i Inn i widać to wyraźnie na cyplu, gdzie zajechaliśmy. Potem obejrzeliśmy 2 ogromne kościoły, biskupi pałac, ratusz i dziecięcą drogę- swoista ciekawostka. Wąska uliczka z malowanym szlaczkiem na bruku, a między kamieniczkami wysoko w górze zawieszone były zabawki,kręgle, pajace, lalki, niby pianino, itp. Nadwornym fotografem wyprawy był Janusz więc wszystko "focił", często zostając w tyle, co bywało przyczyną docinek i żartów z naszej strony. Zbliżała się 18-, więc pojechaliśmy na pole namiotowe, gdzie "załatwiłam" chłopakom miejsca za 9 euro, a że zaczeło kropić, z ulgą pomknełam pod górkę na moje pałacowe komnaty. Droga była tak stroma, że nawet na pustym rowerze nie mogłam podjechać i samym pchaniem się spociłam, a po raz drugi jak próbowałam się po niemiecku dowiedzieć gdzie mam schować rower. W końcu się udało, milsza pani mi pokazała i mogłam wreszcie odpocząć i wziać prysznic, naładować komórki/ moją i chłopaków/ i wskoczyć do łóżka. Nie przeszkadzało mi nawet, że powoli zaczęły się schodzić inne współlokatorki, a jedna z nich chrapała tak koszmarnie, że nasi panowie to przy niej cichutko mruczą. Jedna myśl mnie tylko prześladowała- jak ja rano zjadę tą stromą drogą z tobołami w dół. W sumie zrobiliśmy jakieś 70 km + 6 po mieście.