Pojechaliśmy przez wyspę Bolko, Chmielowice i Komprachcice, a stan liczbowy naszej grupy jak zwykle stale ewaluował. Pierwszy odpadł Zbyszek, potem Sławek, za to na pierwszym leśnym postoju dogoniła nas Marzena z Sergiejem. Ledwo zdażyliśmy sobie zrobić zdjęcia w tym składzie, a już w Skarbiszowicach po zakupieniu malin – uległ on zmianie. Państwo Galusowie otrzymali telefon, który wzywał ich do domu, a wraz z nimi zabrał się Sergiej, bo też gdzieś mu sie spieszyło. Reszta pojechała zobaczyć dworzec w Szydłowie bo dawno już tam nie byliśmy, ale szynobus już odjeżdżał - ledwo zdążyłam mu zrobić zdjęcia. Chcieliśmy przez okno opstrykać zabytkową nastawnię, ale pan dyżurny nam nie pozwolił, bo to zabronione. Z Szydłowa przez Tułowice Małe dotarliśmy do parku w Lipnie. Tym razem śniegu tam nie było, zjedliśmy śniadanie, bo Kazimierz stwierdził, że na głodno to na wieże nie wejdzie, zrobiliśmy kilka zdjęć i pojechaliśmy dalej by się wspiąć na wielki kamień, a potem do Chatki Pustelnika. Tam pokazałam im ścieżkę do źródełka Fryderyka, tym razem dało się jechać bo śniegu nie było, ale wystające korzenie wystarczająco utrudniały jazdę. Przy źródełku machnęliśmy kilka społecznych fotek, a Kaziu wypatrzył tam kilka monet, które przeoczył Maciej ratując długopis dwa tygodnie temu iii postanowił, że zostawi je na czarna godzinę. Pojechaliśmy dalej wąską ścieżynką i drogę zatarasowało nam ścięte drzewo, aleee cóż to dla Kazimierza- chłop jak dąb to sobie z takim pniaczkiem w mig dał radę. Gdy się wydostaliśmy na asfalt, zawróciliśmy w stronę Niemodlina do naszej ulubionej "Bombonierki", która w międzyczasie zmieniła nazwę naaaa "Warszawiankę"- z niewiadomej dla nas przyczyny. My z Brunkiem udaliśmy się na kawę i ciasteczko, a reszta pilnowała rowerów, trenując silną wolę - realizując swoje wielkopostne postanowienia. W trakcie naszej Kaffepauzy- opuścił nas Bercik i dogoniliśmy go dopiero w lesie za Prądami. Po drodze wysłałam Bruna leśną drogą na skróty do Dąbrowy i mam nadzieję, że sie nie zgubił. W dalszą drogę wzdłuż torów w Wawelnie udaliśmy się już w czwórkę i dotarliśmy do "ślimaka" na końcu Damboniowa. Tu się trochę zakręciliśmy i musieliśmy zawracać w jedynie słusznym kierunku przez wyspę by nie pchać się przez rozkopane Zaodrze. Na wyspie rozjechaliśmy się w stronę swoich domów, ja dotarłam o 16- tej robiąc ok. 72 km inny troche mniej lub wiecej, a maliny dalej były zamrożone.
2017-03-05 Lipno