Po drodze zgarneliśmy jeszcze Jacka, Romka i przez Komprachcice pojechaiśmy na Szydłów. Po drodze pokazałam im domek gdzie spaceruje sobie paw, który przywitał nas gromkimi okrzykami - ale ogona pokazać nie chciał/ja widziałam go wczoraj, stad fotki mam/. Na leśnym parkingu zrobiliśmy krótką przerwę, ale mrówki nas przegoniły, zadzwoniliśmy tylko na zamek by sobie zarezerwować wejście na 12-tą i pojechaliśmy najpierw do Lipna, bo czasu mieliśmy sporo - zobaczyć kwitnące rododendrony i azalie. Zrobiliśmy parę zdjęć i pojechaliśmy na zamek. Po krótkich targach co do ceny biletów - kto emeryt, a kto nie zebrała się większa grupa i razem z przewodnikiem udaliśmy się na zwiedzanie. Za wiele to tam do oglądania nie ma, pałac jest wciąż w remoncie - obejrzeliśmy w jednej sali narzedzia kata służące do wydobywania prawdy lub duszy z nieszczęśnika, wobec którego były używane. Przewodnik w skrócie opowiedział nam historię zamku, oprowadził po pierwszym piętrze, pokazując dwa ładne sufity jeden malowany, drugi z dębowymi kasetonami, oraz zamalowane i częściowo tylko odkryte freski. Dużą atrakcją jest znaleziona podczas remontu replika bursztynowej komnaty wykonana z jakiejś masy żywicznej i zrekonstruowana w jednej z sal. Zaprowadził nas na wewnętrzny podwórzec, a potem do kaplicy i piwnic, które są chyba w najlepszym stanie, wkrótce planują tam otworzyć winiarnię- wróciły już nawet ogromne beczki. Przed zamkiem stały różne kramiki z jadłem i sztuką ludową i każdy poszedł zobaczyć co tam go interesowało. Bruno nawiązał kontakt z artystką ludową- bo sam kiedyś rzeźbił, Romek wdał się w dyskusję z poszukiwaczami skarbów spod Wałbrzycha, którzy ciekawie opowiadali o swojej pasji iii rozczarowali nas co do złotego pociągu, którego ponoć nie ma i nigdy nie było. Po zwiedzaniu udaliśmy się do naszej ulubionej kawiarenki na lody i ciastka, a potem tradycyjnie doszło do rozpadu grupy. Kazik, Helena, Maciej i Herbert wrócili do Opola, a ja z Jackiem, Romkiem, Tadziem i Brunem pojechaliśmy przez Tułowice, Przechód, Rzymkowice,Pogórze do Łącznika. Tu zrobiliśmy przerwę obiadową bo Jacusia juz mocno ssało w żołądku. Ja marzyłam tylko o miejscu do drzemki, Pan Tadeusz też, ale była tylko trampolina w ogródku dla dzieci i trochę nam było głupio im przeszkadzać. Knajpka, ktora kiedyś była zwykłą wiejską mordownią, zmieniła nie tylko nazwę na "Spoko loko" ale i wystrój- całkiem przyjemny i jedzenie też. Chłopaki dostali ogromne porcje polędwiczek drobiowych za 15 zł. i nie mogli ich zjeść, Tadziowi pomógł Romek, a ja Brunkowi podjadałam smażone kartoflane kuleczki. Po obiedzie to nam się spać zachciało, ale że nie było gdzie to pojechaliśmy do Mosznej tyłami przez Ogiernicze poleżeć pod drzewkiem na zielonej trawce. Jacuś pobiegł po pieczątki, które zbiera na jakiś tam rajd Kozła i po krótkiej sjeście ruszyliśmy przebijając się przez tłum - na oglądanie parku. Ciężko było nawet zrobić zdjęcie, bo najciekawsze miejsca były mocno oblegane. Za cmentarzem znaleźliśmy niebieski szlak i pojechaliśmy na Racławiczki, potem Strzeleczki i piękną leśną drogą aż do Przysieczy odwiedzając po drodze miejsce odpoczynku z tablicami myśliwych, wśród których znaleźliśmy Brunkowego wuja. Z Przysieczy przez Prószków i Domecko dojechaliśmy do Opola już po 20-tej robiąc okolo 113 km.
2017-05-28 Niemodlin Lipno Moszna