Wydrukuj tę stronę

2017-07-08 Święto ognia i wody w Nysie

Na tą wyprawę szykowaliśmy się już dużo wcześniej i zbiegła się z wyjazdem integracyjnym rajdersów  do Łącznika. Bardzo nam to pasowało bo odpadał problem szukania noclegów w okolicy Nysy, co nie jest łatwe - gdyż impreza przyciąga tysiące ludzi. W trasę wyruszyły więc dwie grupy, co chcieli się integrować w Łączniku i zwiedzać przygraniczne czeskie tereny wyruszyli już w piątek, a my czyli Jacuś, Grażyna, Czesiek"Pirat", Pan Tadeusz i jego syn, no iii ja oczywiście umówiliśmy się na południe w sobotę u Jacka. I jak zwykle kto był spóźniony- wiadomo Jacuś, który przed wyjazdem wszystkiego szukał i nie mógł znaleźć.

W końcu udało się wyruszyć i pojechaliśmy przez Chmielowice, Domecko, Pucnik lasami w stronę Rzymkowic. Po dwóch godzinach jazdy złapała nas pierwsza burza i mimo peleryn i kurtek ulała nas mocno – woda  stała w butach.  Potem łapało nas jeszcze ze dwa razy, raz trochę więcej, a raz mniej, schowaliśmy się pod jakimś daszkiem w Rzymkowicach iii wtedy  ja zaczełam się zastanawiać nad sensem dalszej jazdy, bo jak wiadomo deszczu i zimna strrrrrasznie nie lubie. A nie miałam butów na zmianę bo nie przewidywalam takiej pogody, a poza tym miałam wracać zaraz jutro rano, więc zabrałam tylko jedną sakwę i minimalny zestaw ciuchów. Wiedziałam też, że do drugiejw nocy w mokrych butach nie dam rady, bo wtedy kończy się dla mnie przyjemność i żadne nawet najpiękniejsze pokazy mi tego nie zrekompensują jak mi jest zimno. Zadzwoniłam do Sławka z pytaniem gdzie jest ekipa "integracyjna" i okazało się, że w Czechach  też walczy z przelotnymi deszczami, mieli wrócić wieczorem. Nie bardzo chciało mi się samotnie czekać na nich w schronisku, więc przypomnialo mi się, że mam koleżankę w pobliskiej Brzeźnicy i postanowiłam się z nią zintegrować bo dawno się nie widziałyśmy. Zadzwoniłam, była w domu, serdecznie zapraszała, więc pojechałamłam do niej, a reszta "twardzieli"  do Nysy, moknąc jeszcze ze dwa razy i chowając się pod przydrożnymi drzewami i wiatą. A jaaaa siedziałam sobie na tarasiku popijając kawkę, susząc ciuchy, plotkując z koleżanką. Wieczorem postanowiłyśmy pojechać na pokazy ognia do Nysy -  ale samochodem. I było super dopóki nie chciałyśmy wjechać do miasta, kilometrowe korki zaczynały się już na każdej drodze dojazdowej. Próbowałyśmy je objeżdżać, ale z każdej strony było podobnie, a z bocznej drogi na główną nie można było wjechać. Najlepszy numer zrobił kierowca ciężarówki wjeżdżając na rondo pod prąd, a za nim jeszcze kilka osobowych samochodów skorzystało z okazji, że utorował im drogę. My wtedy przemkneliśmy przepisowo przez rondo i zajechaliśmy nad jezioro od strony tamy. Zaparkować było ciężko i musiałyśmy maszerować kilka kilometrów ulicami i wałami by dostać się na plażę. Na szczęście Stachachursky był spóźniny, pewnie też utknął w korkach, tak że na koncert przybyliśmy równocześnie z wykonawcą. Zjadłyśmy lody, bo na co innego nie było szans- kilometrowe kolejki i bliżej nie określony czas oczekiwania. Poskakałyśmy i pośpiewałyśmy trochę razem ze Stachurskym i tysiącami innych uczestników imprezy. Ja rozglądałam się za resztą rajdersowych twardzieli, ale trudno ich było dostrzec w tym tłumie. Podobno byli całkiem niedaleko koło sceny, a rowery przypięli tuż za ogrodzeniem. Też mieli problem ze zjedzeniem objadu- Nysa zupełnie nie przygotowała się na taki najazd turystów, ani jeśli chodzi o kulinarną stronę imprezy jak i dojazdowo- parkingową. Po koncercie odbyły się pokazy sztucznich ogni- chyba najpiękniejsze jakie widziałam. Fajerwerki były odpalane z barki na jeziorze, wybuchały różnokolorowymi seriami, kwiatami, kulami na rozgwieżdżonym niebie i gineły odbijane w głębokiej czerni jeziora. Pokazy były trzy w ciągu godziny, trwały około 10 minut każdy. Pierwszy oglądałyśmy z przodu na plaży, drugi z boku na wałach, a trzeci, od tyłu w okolicach tamy. Coś cuuuuuudnego, polecam każdemu by to raz w życiu chociaż zobaczył, rekompensuje to wszelkie niedogodności- nawet ciasne buty, pożyczone od koleżanki, które narobiły mi bąbli tak,że ledwo do auta dokuśtykałam, zastanawiając się co jest lepsze, mokre własne, czy cudze ciasne. Nie przewidywałam, że tak daleko będę musiała w nich maszerować, zazdroszcząc w tym momencie rowerowym rajdersom, którzy śmigneli między stojącymi w korku samochodami i dojechali pod samą scenę. Aleee wszystko ma swoje plusy i minusy- oni jechali jeszcze 2 godziny rowerami po ciemku do Łącznika, a my z koleżanką, bocznymi drogami dotarliśmy na nocleg samochodem w pół godziny, noooo i miałam własny apartament ze śniadaniem. I wszyscy byli zadowoleni - im się nocna jazda rowerem bardzo podobała, a ja samochody też lubię zwłaszcza z kierowcą w pakiecie. Rano po śniadanku koleżanka polnymi drogami odprowadziła mnie do Łącznika, skąd pognałam z prędkością wiatru na Opole, spotykając po drodze dwóch Cześków- jednego w Łączniku pod sklepem, drugiego już na wyspie Bolko w Opolu. Pozostali rajdersi w różnych konfiguracjach osobowych, różnymi drogami i o różnym czasie wrócili do domu.

Ostatnio zmieniany piątek, 04 sierpień 2017 22:32


Warning: count(): Parameter must be an array or an object that implements Countable in /home/jacekar2/domains/rajder.opole.pl/public_html/templates/jsn_epic_pro/html/com_k2/templates/default/item.php on line 147

Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, reklamy, statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Aby dowiedzieć się więcej zapoznaj się z naszą polityką prywatności.

Zgadzam się na używanie plików cookies na tej stronie