2018-07-01 Wyprawa do parku w Lipnie

Niedzielny poranek był słoneczny ale bardzo zimny jak na lipiec, chyba dlatego na zbiórce stawiło się tylko 6 osób, a Marzena dogoniła nas już na wyspie Bolko. Postanowiliśmy pojechać do Lewina Brzeskiego, bo dawno już tam nie byliśmy. Gdy przejeżdżaliśmy w pobliżu domu Jacka wpadliśmy na pomysł by odwiedzić kontuzjowanego kolegę. Zajechaliśmy na podwórko zrobiliśmy koncert na 7 dzwonków rowerowych, a tu cisza, żaluzje zasłonięte. Słysząc te hałasy wyłoniła się z okna mamusia Jacusia i poinformowała nas, że wyjechał do Grażyny do Niemiec.

Ja już o tym wiedziałam, bo w międzyczasie do niego się dodzwoniłam i od wszystkich pozdrowiłam, był zdziwiony i mile zaskoczony. No cóż skoro go nie było to pojechaliśmy dalej przez Chmielowice do Komprachcic i tu Bercik rzucił hasło by jechać na lotnisko i tak zamiast w Lewinie wylądowaliśmy na drodze do Szydłowa. Zatrzymaliśmy się na naszym ulubionym parkingu iiii spotkaliśmy znajomych z Niemodlina, którzy nas tam wypatrzyli po drodze z okien swojego czerwonego autka. Pogadaliśmy chwile i pojechaliśmy dalej każdy w swoją stronę, my na Szdłów oni na Opole. Wkrótce znów mieliśmy przystanek, bo wypatrzyłam przydrożną sprzedaż malin po okazyjnej cenie 10 zł, a że nie wszyscy mogli zdecydować się od razu to pani chodziła po nie 3x, a ci co nie kupowali, zniecierpliwieni naszym marudzeniem odjechali i spotkaliśmy się dopiero w Lipnie. Pokręciliśmy się po parku dendrologicznym w poszukiwaniu Elki, a ja postanowiłam, że tym razem pokażę im nieznaną część parku, którą odkryłam z Jackiem S. wczesną wiosną. Najpierw pojechaliśmy do kamienia, na który co niektórzy się wdrapali- ja wolałam robić zdjęcia. Potem odwiedziliśmy chatkę pustelnika i źródełko Fryderyka, gdzie na dnie studni Kazimierz wypatrzył drobniaki i wskoczył do środka, a za nim Elka. Nic nie wyłowili, bo pazeni nie byli, ale nas wszystkich nieźle ubawili, bo ciasno tam było i mokro. Potem przyszła kolej na aleję daglezjową-piękne wysokie drzewa zachwyciły wszystkich, dalej poprowadziłam ich przez zdziczałą nieco część parku do alei dębowej. Bercika na poziomce wysłałam na szczęście krótszą i łatwiejszą drogą, bo po ostatnich deszczach bardzo podmyło te dzikie ścieżki, po których my jechaliśmy. Czasami trzeba było prowadzić, a Grzesiek się nawet wysypał na piachu. Mimo to wszystkim się tam podobało, a pod dębami czekał na nas Bercik, który mając czas wypatrzył ścieżkę, której nawet ja nie widziałam wcześniej tak jak i kilku następnych olbrzymich dębów, które uchowały się w tym zakątku. Spieraliśmy się o ich wiek, ja obiecałam, że sprawdzę to w internecie, mocno się naszukałam, ale okazało się, że miałam rację szacując je na jakieś 300 lat, znalazłam informację, że mają ponad 300. Czyli mierzenie "na oko" mi się prawie udało, w odróżnieniu od innych, którzy dawali im znacznie więcej. Parę dębów już w życiu widziałam, nawet naszego najstarszego "Bartka" w Zagnańsku, toteż po obwodzie pnia coś nie coś wywnioskować potrafię. Włócząc się po parku trochę zgłodnieliśmi, więc pojechaliśmy do naszej ulubionej cukierni na ciasteczko. Ja tradycyjnie wykupiłam szybko ostatnie bajaderki, co reszta obśmiała /że tanio chcę urodziny córci świętować/ bo to najtańsze ciastka w okolicy 0,50 gr. i dla niektórych zbyt słodkie, ale ja je lubię, a moja córcia również stwierdziła, że dawno takich dobrych nie jadła, a cena ją wprost zachwyciła. Tu Marzena odkryła, że wożenie malin w sakwach to niezbyt dobry pomysł, szczególnie po "korzeniowych" drogach w parku maliny - puściły sok i dość mocno straciły na objętości. Ja wolałam swoich nie oglądać i przekonałam się o tym dopiero pod domem. Koło cukiernią opuścił na Bercik, pojechał do domu bo od pewnego czasu nie ma zaufania do cudzych wypieków i woli obiad we własnym domu, ciasta zapewne też. Trochę czasu minęło zanim wszyscy się najedli, kawą opili i mimo, że szybko jechaliśmy tośmy już Bercika nie dogonili. Gdy Kazimierz zatrzymał się by dokręcić siodełko, powoli oddalił się Pan Tadeusz, a za nim Grześ, potem Marzena i Kazimierz zaczęli ich gonić, a ja zostałam z Elą, która niedawno dołączyła do nas po długiej przerwie i głupio było ją tak na pastwę losu zostawiać. Za Prądami co prawda Marzena i Kazimierz na nas zaczekali, ale że im się spieszyło, a nam nie, to puściłyśmy ich przodem i niespiesznie doturlałyśmy się do parku w Chróścinie Op. Odpoczęłyśmy trochę przeczekując drobny deszczyk i pojechałyśmy dalej drogą przy torach aż do Opola. W domu byłam około 17- tej a na liczniku było 75 km.

Ostatnio zmieniany piątek, 13 lipiec 2018 22:20


Warning: count(): Parameter must be an array or an object that implements Countable in /home/jacekar2/domains/rajder.opole.pl/public_html/templates/jsn_epic_pro/html/com_k2/templates/default/item.php on line 147

Odwiedzający

Odwiedza nas 916 gości oraz 0 użytkowników.

Początek strony

Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, reklamy, statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Aby dowiedzieć się więcej zapoznaj się z naszą polityką prywatności.

Zgadzam się na używanie plików cookies na tej stronie