2018-07-27:29 r. IMPREZOWY WEEKEND RAJDEROWY.

PIĄTEK – zaćmienie księżyca

W tym roku trafiła nam się nie lada gratka – zaćmienie księżyca, następne zdażyć się może dopiero za 120 lat, więc raczej się już nie załapiemy.  Po południu wróciłam z Drezna, a wieczorkiem umówiłam się z Jacusiem na kąpielisku "Bolko" bo upały ostatnio są niemiłosierne i trzeba było się schłodzić. Popływaliśmy trochę i o 20- tej pojechaliśmy poćwiczyć  na "siłowni" na wyspie, tam zjawiła się Ela, Maciej i wielu innych ciekawskich z towarzystwa przyrodniczego i nie tylko.

Całą grupą pomaszerowaliśmy na wały, koło kanału Ulgi, ponieważ tam pasjonaci astronomii z Opolskiego Uniwerku wystawili lunety i teleskopy, by reszta zainteresowanych mogła z bliska obejrzeć zjawisko zaćmienia księżyca i kilka planet będących tego wieczoru w koniungcji- cokolwiek by to znaczyło. Na wałach tłum gapiów był już  dość spory i z każdą chwilą gęstniał. A księżyc wcale nie miał ochoty się pokazać i gdzieś tam sobie siedział za chmurami, pokazując czasami kawałek swego oblicza. Gdy przyrodnicy ustawili swoją lunetę, ustawiła się też mała kolejka chętnych do oglądania planet. Najpierw zobaczyliśmy lekko czerwonego Marsa, który ulokował się nieco poniżej księżyca. Potem po skosie w prawo widoczny był  Saturna i jego pierścienie - wyglądał jak wielkie oko. Jeszcze dalej w prawo ukazał się Jowisz- podobny do  wielkiej złocistej kulki. Po chwili Elka zaczęła marudzić, że późno, ciemno, zimno, komary, kleszcze itp., a że nie chciałam jechać sama po nocy to pojechalam razem z nią do domu. A potem żałowałam bo gdy już byłam u siebie na Malince zobaczyłam, że pięknie widoczny jest w końcu księżyc. Zadzwoniłam do Jacusia, który został na wyspie dłużej i pochwalił się, że oglądał go przez lunety i widział nawet kratery na księżycu. Trudno, ja nie, ale  za to poodlądałam przez okno jak powoli odsłaniał się "zaciemniony" księżyc, a trwało to tak prawie do północy-ale warto było, bo następne takie zjawisko będzie za 120 lat i raczej nikt z mojego pokolenia już nie zobaczy.


SOBOTA – Balonowe Mistrzostwa Polski  w Paczkowie.

Lato, ciepło i w okolicy dużo się dzieje, a Jacuś wyszperał w internecie informację, że nad paczkowskim jeziorem zbierają się baloniarze i warto to zobaczyć. Zachęcił do wyjazdu Sławka, Kasię i mnie- no to się razem z nim zabraliśmy -pięknym "klimatyzowanym"  autkiem Jacusia już o 16.30. bo chcieliśmy zdążyć na jakieś zawody balonowe, wykąpać się w jeziorku, a wieczorem miały być nocne manewry balonowe.  Upał był ogromny, a "elkondyszyn było baaardzo słabowate"- działało tylko przy otwartych oknach, a jak wiadomo za dużo otwierać się nie dało bo głowę urywało. Do Paczkowa dojechaliśmy bez problemu, gorzej było na polnej drodze koło jeziora, bo nie tylko my chcieliśmy te balony zobaczyć. Tłok panował tam ogromy, hałas, kurz, ciężko zaparkować, ale jakoś nam się udało i pomaszerowaliśmy dalej pieszo, by się zchłodzić w wodzie. I tu rozczarowanie ogromne żeńskiego składu wyprawy- woda brązowa, lekko glonowata, nie zachęcała do kąpieli. Chłopakom wcale to nie przeszkadzało, popływali sobie ile chcieli, a ja cierpiałam na brzegu, bo wiadomo jak lubię wodę - Kasia podeszła do tematu z wrodzonym sobie spokojem. Moje cierpienia pogłębiał panujący w koło tłok i hałas. Obok rozłożyło się wesołe miasteczko i oprócz szczęku żelaztwa, umilało wszystkim czas zabawy głośną muzyką. Kilkanaście metrów dalej była scena i tam dawali czadu discopolowcy. Imprezy balonowe były nieco opóźnione i zamiast o 18-tej, balony zaczęły startować koło 20-tej. Ale widok był piękny i całkiem blisko nas, bo mieliśmy dobre miejscówki. Balony nadmuchiwali kolejno i tak też startowały jak ogromne kolorowe kule, reklamując przy okazji swoich sponsorów - mięsa czy mleka itp. W pewnym momencie w powietrzu nad jeziorem zawisło ich ze 20, ale pewności nie mam, bo ciężko je było policzyć i każdemu  z nas inna liczba wychodziła. Gdy nacieszyliśmy oczy tym pięknym widokiem ,poszliśmy  trochę pooglądać występy sceniczne- bo słuchać to ciężko, a niby to muzyka lekka, łatwa i przyjemna. Chociaż są tacy co im się podoba, a o gustach się nie dyskutuje – toteż wesołe rytmy i przystojniacy ze sceny porwali do tańca niektórych z nas. Słowa piosenek nie były zbyt skomplikowane i  po kilkunastu powtórzeniach refren śpiewają wszyscy. Gdy już "nacieszyliśmy" uszy i oczy występami scenicznymi poszliśmy coś zjeść, bo straganów w koło nie brakowało- tyle, że ceny mieli bardzo europejskie. Potem Jacuś przygotowany na wszystko wyciągnął piłkę, bo znaleźli nie opodal boisko do siatkówki plażowej. Gdy zaczeli grać ze Sławkiem, to po chwili dołączyło kilku małolatów i dali im niezły wycisk. Zmęczeni odpoczeli na trawie i tak doczekaliśmy "nocnych  manewrów"- bo o przelotach nie było mowy, chociaż Jacuś do końca nie chciał w to uwierzyć. Baloniarze wrócili samochodami z koszami i "resztą ustrojstwa na pace". Nadmuchali ze 3 balony i trzeba przyznać, że w ciemnościach dmuchanie płomieniem w balon wygląda bardzo imponująco. Pooglądaliśmy to chwilę, a poźniej trzeba się było ewakuować z parkingu. Nie było to łatwe, bo inni też chcieliwyjechać, a poparkowali różnie, więc długo Jacuś kombinował, a Sławek go piliotował, zanim wydostaliśmy się na drogę i ruszyliśmy  do domu, a dotarliśmy dobrze po północy.


NIEDZIELA –  następna kąpielowa

Kolejny upalny dzień lata, na zbiórce pojawiło się 7 rajdersów, nie licząc dziadka Grześka z wnuczkiem. Na początek była burzliwa dyskusja, w którą stronę się udać by jechać w cieniu drzew,  by na koniec się wykąpać. Na koniec znowu zwyciężyła opcja – Srebrne Jeziorko, bo to jedyna czysta woda w okolicy, nie licząc kamionki "Bolko", ale ta jest za blisko, a przecież  pokręcić trochę też trzeba zgodnie z niedzielną klubową tradycją.
Kazia nie było więc musiałam przejąć dowodzenie, bo jakoś nikt się do tego nie wyrywał, po drodze dogonił nas Jacuś. Wszyscy chcieli do lasu, więc poprowadziłam najkrótszą drogą  - ul. Ozimską do Zakładów Drobiarskich, potem polami w stronę działek, Zbicka i Niwecką jechaliśmy lasem, aż do Niwek, gdzie dołączył do nas Czesiek Pirat, a odjechał do domu Bercik. Na boisku koło Halupczoka zrobiliśmy sobie przerwę śniadaniową, a później pojechaliśmy dalej lasem na Szczedrzyk i Jedlice. Postanowiłam poprowadzić ich dookoła jezior by zrobić trochę przyjemności nie tylko sekcji kąpielowej, ale i kolarskiej. W Jedlicach skręciliśmy za mostem znowu do lasu. Było trochę piaszczyście, ale dalismy radę i wylądowaliśmy na moście w Dylakach – tu Jacuś zaczął domagać się kąpieli w rzeczce. Cóż było robić razem z Cześkiem i Slawkiem postanowiliśmy mu towarzyszyć, by nie czuł się samotny, a reszta dopingowała nas z mostu. Po wymoczeniu nóżek w wodzie pojechaliśmy dalej czerwonym szlakiem w stronę Turawy i wylądowaliśmy w pobliżu zodiakowych ośrodków i "Syrenki", a potem wyjechaliśmy na promenadę. Tu jedni poczuli głód inni pragnienie, więc gasili je lodami, piwem, czym kto chciał i lubi, podziwiając przy okazji zieleń kwitnącego Jeziora Dużego. Po przerwie konsumpcyjnej pojechaliśmy przez Marszałki do Osowca, boczną drogą, którą odkryłam przypadkiem podczas samotnych wypadów. Doprowadziła nas na skróty prosto na uroczą i ustronną plażę nad Srebrnym Jeziorkiem. Rowery zostawiliśmy spięte w całkiem sporym dołku przy zejściu do jeziora i z ochotą wskoczyliśmy do wody. Na brzegu została Helena w cieniu wielkiego drzewa by pilnować naszych skarbów. Czesiek popłynął pierwszy i pierwszy zawrócił, ja z Jacusiem płynełam spokojnie dalej, po  chwili  dogonił nas Sławek z Krysią, dopłynęli do następnej plaży i wrócili lądem, a my spokojniutko opłynęliśmy całe jeziorko i nikt na nas nie pokrzyczał, że za długo nas nie było. Tylko Marzena z Grześkiem i Panem Tadeuszem zgłodnieli, więc pojechali do "Zefirka" na obiad. My  ubraliśmy się i pojechaliśmy dalej przez Turawę na Kotórz Wlk. - poprowadziłam na drogą koło starego " leśnego denkmala" ku pamięci zabitego tam przez kłusownika, leśniczego. Wyjechaliśmy koło wodociągów w Zawadzie, a wcześniej na poszukiwanie drogi do swojego domu w Chrząstowicach pojechał Czesiek Pirat. Dalej jechaliśmy przez pola i lasy do punktu wyjścia – czyli Zakładów Drobiarskich. Na Ozimskiej w stronę miasta udała się Helena, a my pojechaliśmy dalej przez kolonię Gosławicką , Grudzice, Królewską Wieś na naszą ulubioną kamionkę Bolko by znowu wskoczyć do wody. Bo cóż może być przyjemniejszego po rowerowej jeździe w tak upalny dzień. W sumie zrobiliśmy jakieś 70 km, co przy takiej pogodzie jest całkiem niezłym wynikiem.


Warning: count(): Parameter must be an array or an object that implements Countable in /home/jacekar2/domains/rajder.opole.pl/public_html/templates/jsn_epic_pro/html/com_k2/templates/default/item.php on line 147

Odwiedzający

Odwiedza nas 1087 gości oraz 0 użytkowników.

Początek strony

Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, reklamy, statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Aby dowiedzieć się więcej zapoznaj się z naszą polityką prywatności.

Zgadzam się na używanie plików cookies na tej stronie