Wydrukuj tę stronę

2018-10-14 Złota jesień w rezerwacie Boże Oko

Pogodynka ogłosiła ostatnie słoneczne dni, więc ustaliliśmy, że trzeba zobaczyć jak wygląda jesień w okolicach Annabergu. Chętnych na wycieczkę zebrała się 8-ka. Pojechaliśmy przez Królewską Wieś, Grudzice, Malinę do lasu trochę okrężną drogą przez ul. Adama, by ominąć rozkopany przejazd kolejowy. Prowadził Bercik i wypuścił nas na kamienną drogę, a sam nagle zniknął, a za nim Sławek. Spotkaliśmy się pod Denkmalem, jak się okazało wybrali lepszą drogę, choć trochę dłuższą, a potem wpierali nam, że my wolimy jeździć po kamieniach.

Ale co tam daliśmy radę, a podczas przerwy śniadaniowej Sławek z Januszem zamontowali mi lusterko, bym nie musiała stale oglądać się za siebie. Podczas całej wycieczki starałam się o tym pamiętać, ale słabo mi to wychodziło, a oni tłumaczyli mi, że trochę czasu na to potrzeba, by się przyzwyczaić. Dalej pojechaliśmy przez Kosorowice do Kamienia Śląskiego, gdzie Jacuś z Panem Tadeuszem walczyli o palmę pierwszeństwa brodząc w zimnej wodzie- my woleliśmy ich oglądać i robić fotki, a Helena z Romkiem pić kawę. Z Kamienia pojechaliśmy na Sprzęcice i Ligotę Dolną walcząc z silnym wiatrem, który oczywiście wiał nam w oczy. Po drodze spotkaliśmy "Paździocha", który miał trochę lepiej - bo już wracał z wiatrem do domu. Gdy wjechaliśmy na Czereśniową Aleję, to nie dość, że było pod wiatr to jeszcze pod górkę. Z bólem doturlałam się pod Wysoką, gdzie czekali na mnie ci, którym się to wcześniej udało. Pojechaliśmy razem do Kadłubca, a potem na Dolną, raz pod górkę, a raz z górki, ale nadal ciągle pod wiatr. I wreszcie spotkała nas pierwsza przyjemność na tej trasie- ostry zjazd piękną, krętą jesienną drogą bukową do Czarnocina. Tu jedni usiedli i coś tam jedli, inni poszli na górkę zobaczyć co zrobili ze zniszczoną przez zawalone drzewo kapliczką. A my z Jacusiem tradycyjnie najpierw na jabłka. Nie było to łatwe, bo te z dołu już ktoś oberwał. Jacuś dzielnie wspiął się jak koza na to pochyłe drzewo, a ja wybierałam z pokrzyw to co on strącał. Tak nas poparzyły, że jeszcze w poniedziałek łydki mnie szczypały. Część jabłek wpadła do rzeczki i Jacuś zdjął buty i zaliczył kolejną kąpiel gdy je wyławiał. Gdy zapełniliśmy już sakwy darami natury, poszliśmy na górkę, by zobaczyć, że po kapliczce ani śladu - nawet dawną wybetonowaną podłogę usunęli. Pozostały stacje drogi krzyżowej zawieszone na drzewach, drzeworyt z papieżem i obraz z Matką Boską. Pokręciliśmy się trochę po górce, Jacuś z  Romkiem poszli sprawdzić nowe drogi, a gdy już zeszli na dół, to reszta tak się rozleniwiła na słoneczku, że ciężko ich było do lotu poderwać. Gdy już w końcu ruszyliśmy i dotarliśmy na nasze ulubione miejsce gdzie zawsze focimy się na tle kolorowego jesiennego zbocza, spotkaliśmy bardzo dziwnie jadący samochód. Kierowca był bardzo rozmowny, ale gdy wysiadł wyraźnie było widać, że ledwo na nogach stoi, mówił, że do domu ma parę metrów to daliśmy mu spokój. A swoją drogą, to naprawdę strach, kogo można spotkać na drodze i jak ktoś taki potrafi lepiej jechać jak stać. Dalej już bez przeszkód jechaliśmy z górki na pazurki, polami i wąwozami, podziwiając po drodze szczególnie piękne w tym rejonie jesienne krajobrazy. Wylądowaliśmy w Lichyni, potem w Leśnicy, gdzie w  sklepie na rynku uzupełniliśmy i skonsumowaliśmy zapasy. - zależnie od upodobań, jedni treściwie inni na słodko. Z Leśnicy Bercik poprowadził nas do Zdzieszowic, bo dawno już tam nie byliśmy, sfotografowaliśmy pomnik i pojechaliśmy dalej na Rozwadzę. Tu znowu mieliśmy problem z przekroczeniem rozkopanego przejazdu kolejowego, aleee coo tam jakoś to pokonaliśmy i pojechaliśmy dalej, aż pod stary ewangelicki kościół. Obejrzeliśmy go przez niestety przez płot, bo był zamknięty, poczytaliśmy informacje na tablicy i pojechaliśmy do Gogolina przywitać się i sfotografować z Karolinką i jej wielką filiżanką. Dalej pojechaliśmy nową obwodnicą i dotarliśmy do krajówki na Opole. Jacuś znów był niepocieszony, że nie skręciliśmy na Kąty Op. tylko pomknęliśmy główną drogą. Ale jak Bercik poczuje niedzielny obiad to nic go już nie zatrzyma. Za Przyworami jakoś dziwnie się pogubiliśmy, chociaż trzeba zauważyć, że i tak długo jechaliśmy wszyscy razem. Januszek z Panem Tadeuszem pojechali przodem, Sławek, Jacek i Romek zostali z tyłu, a ja z Heleną samotnie dotarłyśmy do miasta i rozstałyśmy się na Królewskiej Wsi. W sumie machnęliśmy ok. 100 km, jedni trochę mniej inni trochę więcej jak zwykle.

Ostatnio zmieniany piątek, 09 listopad 2018 22:41


Warning: count(): Parameter must be an array or an object that implements Countable in /home/jacekar2/domains/rajder.opole.pl/public_html/templates/jsn_epic_pro/html/com_k2/templates/default/item.php on line 147

Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, reklamy, statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Aby dowiedzieć się więcej zapoznaj się z naszą polityką prywatności.

Zgadzam się na używanie plików cookies na tej stronie