Tak więc zebrało się nas siedmioro wspaniałych i ruszyliśmy w kierunku Chrząstowic. Pierwszy popas zarządziliśmy sobie w Niwkach, drugi miał mieć miejsce w Zefirku. Niestety złożyliśmy pocałunki na klamce tego przybytku i nieco obrażeni udaliśmy się do Blaszaka. A tam ciepło, zupka, kawka etc. ALE NIE MA TAM PIEROGÓW Z ZEFIRKA!!! Po wyjściu już mieliśmy ruszać, a tu guma w kole Romka. Romek wziął się za naprawę, a reszta, bez Janusza, który spieszył się na skoki, za piłkę Jacka. Odbijaliśmy piłkę w nadziei, że wpadnie do wody i Jacek wlezie po nią (miał przy sobie akcesoria do morsowania). Niestety, nie udało się...?. Romek tymczasem uporał się z rowerem i ruszylim w powrotną drogę, tym razem przez las. W lesie nie spotkaliśmy ani pół człowieka, za to ptaszyna coraz głośniej i weselej świergoli. Sławek, skarbnica dowcipów, wiców, poezji lirycznej i rubasznej, rozbawiał nas prawie bez przerwy, tak więc z wyszczerzonymi zębami wjechaliśmy do miasta. Zapamiętałam kawał o środku na ból gardła i o języczku byczka. Na wycieczce byli: Tadziu, Romek, Sławek i 4xJ = Jacek, Janusz, Jurek, ja.