Wydrukuj tę stronę

2019-10-20 Niedzielna wycieczka do Pokoju

Ostatnimi czasy zamiast jesieni mamy cuuudne babie lato, toteż korzystając ze słonecznej pogody wyjeżdżamy na dłuższe wycieczki :) Dzisiaj celem wyprawy był Pokój, miejscowość o bardzo ciekawej historii.

Lasy na terenie, których został założony Pokój należały w XVII w. do hrabiowskiej rodziny von Redern. W roku 1688 właścicielem tych obszarów stał się książę Carl Friedrich Würtemberg z Oleśnicy. W latach 1744-45 tereny te odziedziczył książę Carl Christian Erdmann von Würtemberg. Książę był miłośnikiem polowań, chętnie odwiedzał okoliczne lasy. Legenda głosi, że w trakcie polowania zmęczony książę zasnął. Śniła mu się wspaniała rezydencja i to zainspirowało go do podjęcia budowy. W roku 1748 założył osadę, w której wykarczowano osiem krzyżujących się promieniście alei, a w miejscu ich przecięcia wzniesiono pałacyk myśliwski. Rok 1748 przyjmuje się, jako datę założenia Pokoju. Po pożarze pałacyku w 1751 roku rozpoczęto budowę nowego murowanego pałacu, w którym książę zamieszkał na stałe. Ten właśnie budynek stanowił środek kompozycji o kolistym układzie z promieniście rozchodzącymi się ulicami. Stał się on początkiem oryginalnego układu urbanistycznego na wzór miasta Karlsruhe w Westfalii. W latach 1750-1820 osada rozbudowywana przez księcia i jego następców nabrała charakteru osady miejskiej. Ludność powszechnie używała nazwy Pokój, chociaż coraz częściej używano nowej "Carlsruhe". Wyruszyliśmy całkiem sporą grupą – 9 osób, a dwoje spóźnialskich dogoniło nas jeszcze koło piekarni w Kępie (w tym samym czasie Sławek wybrał się na zwiedzanie Nysy, a Marek na „objazdówkę” przez Zlate Hory i Jindrihov w Czechach) :) Kazimierz poprowadził nas przez "Żwirka", Kolanowice do Łubnian. Tu obejrzeliśmy najstarszego w okolicy cisa i mieliśmy jechać dalej na Dąbrówkę lasami do Zagwiździa, ale wystarczyło, że tylko na chwilę zostałam z tyłu, to Kazimierz skręcił na Brynicę – tłumacząc się, że tak dawno tędy nie jechał iii coś mu się pokręciło :) Zawracać nie było sensu, więc pojechaliśmy przez Grabczok do Murowa, na grodzisko, by w końcu zrobić jakąś przerwę śniadaniową. Elżbieta poczęstowała nas pysznymi domowymi ciasteczkami, a gdy podjedliśmy trochę wspięliśmy się na górkę podziwiając krajobraz, próbując rozpoznać rosnące w koło drzewa - z różnym skutkiem mówiąc szczerze :) Ja jak zwykle poganiałam naszego nadwornego fotografa Jacka do pstrykania zdjęć, co zawsze budzi wesołość u reszty, a nie zawsze u samego zainteresowanego. Ale, że to niespotykanie spokojny człowiek – to mi wybacza. Jako, że czas mu się kończył, pokazałam mu piękną leśną aleję w stronę Zagwiździa, wytłumaczyłam gdzie ma jechać dalej, zrobiłam mu pożegnalne zdjęcie i wysłałam w powrotną drogę do domu. I dał sobie radę, meldując się koło 14-tej, że trafił – co w jego przypadku wcale nie jest takie oczywiste, bo wszyscy wiemy jak prowadzi jego Endo-błądo. Po drodze spotkał Bercika, który też już wracał, ale asfalcikiem i chwilę jechali razem. Reszta pod wodzą Kazimierza pognała dalej, krętymi uliczkami, gubiąc po drodze kilka osób. Gdy się już odnaleźliśmy pojechaliśmy przez Czarną Wodę, lasami na Pokój, w koło było tak kolorowo, a że nie było Jacusia to ja musiałam przejąć jego rolę i focić. Tak dotarliśmy do parku w Pokoju. Wraz z koncepcją powstania osady zrodził się pomysł założenia parku. Twórcą tych planów był ogrodnik Websky, a następnie Wagner, Jeschke, Websky - junior. Obok placu zamkowego znajdował się ogród francuski, zaś za nim założony w latach 1780-90 park angielski. Ogród zaczynał się dziedzińcem wewnętrznym zawartym między dwoma skrzydłami oficyny, której część tylną i boczną wykorzystano na oranżerię i cieplarnię. Przedłużeniem dziedzińca były rabaty kwiatowe ozdobione rzeźbami, japoński parasol, kręgielnia oraz basen, huśtawka, karuzela, plac do strzelania, labirynt i teatr. Zakończenie ogrodu francuskiego stanowiła pięknie zaprojektowana budowla - salon herbaciany, postawiona na terenie otoczonym wodą. Salon jednak zaraz po ukończeniu budowy zawalił się i do historii przeszedł pod nazwą "ruina". Park angielski wybudowany kilka lat później niż ogród francuski, rozpościerał się pomiędzy "ruiną", a kompleksem stawów. Jego twórcą był Kloeber. Park składał się z dwóch części: "małej" położonej za salonem herbacianym oraz z części "dużej" obejmującej teren aż za kompleks stawów. Na jednym z licznych usypanych tutaj pagórków założono winnicę. Sprowadzono wówczas ponad 21 tysięcy sadzonek. Wraz z budową winnicy postawiono dom winoogrodnika, prasę winną, cieplarnię oraz wiele innych budowli m.in. pałac szwedzki, zamek na Winnej Górze, latarnię, przystań, ptaszarnię, świątynie i pomniki. W latach 1760-1767 założono trzy nowe stawy. Stawy od początku pełniły wielorakie funkcje. Były miejscem rozrywki i rekreacji, udostępniano je wypoczywającym, którzy mogli pływać po nich kajakami i gondolami. Służyły do hodowli karpia oraz dawały zatrudnienie miejscowej ludności. Gdy trafiliśmy do parku, Ela zauważyła, że w koło ruin herbaciarni nie ma wody i zaczęła razem z Januszkiem i Kazimierzem przedzierać się tam przez mokradła. Pozostali czekali na brzegu podziwiając ich wyczyny, udzielali dobrych rad, a ja fociłam. Gdy wrócili, pojechaliśmy do "śpiącego lwa", gdzie głodomory zasiadły na ławeczce i zajęły się konsumpcją, a Elka zaczęła wdrapywać się na biednego lwa. Nie za bardzo jej to szło, więc Robercik pchnął ją z lekka za mniej szlachętną część pleców- iiii poszło. Za jej przykładem poszła Ala, Maciej i Robert, a my z Heleną i Marzeną wolałyśmy przyglądać się ich wyczynom z parteru. Po zrobieniu zdjęć zaczęli schodzenie i tu znowu Ela zaczęła z lekka histeryzować, Robercik cierpliwie jej tłumaczył jak ma to zrobić, aż w końcu wziął jak dziecko na ręce i postawił na ziemi, ku uciesze reszty gawiedzi. Do końca wycieczki " zazdrościliśmy" jej takiego wybawcy, żartując sobie po drodze. Po śmierci księcia majątek odziedziczył jego najstarszy syn Eugen Erdmann, który nie wniósł większego wkładu w kontynuację dzieła poprzedników. Upamiętnił jednak bohaterską przeszłość Prus i udział rodu Würtembergów. W roku 1863 postawił w parku żeliwny pomnik lwa oraz kolumnę nazwaną "Germania" Następnym punktem naszej wycieczki była sosna weimutka. (Pinus strobus) rosnąca w parku w Pokoju od ok. 200 lat. Sosna ta ma gęstą koronę z odstającymi gałęziami. Pędy ma cieniutkie, a igły delikatne o długości 6-12 cm po 5 na krótkopędzie. Szyszki osiągają ok. 2 cm długości w pierwszym roku. Dojrzałe szyszki są o długości 7-15 cm. W naszym parku sosna wejmutka liczy ok. 500 cm w obwodzie i ma ok. 20 m wysokości. Należy dodać, iż okaz tej wejmutki w tym parku jest najstarszy w Polsce. Jest ona pomnikiem przyrody od roku 2001. Niestety jest nieogrodzona i nieoznakowana. Drzewo wymaga zabiegów pielęgnacyjnych np. usunięcia starych uschniętych konarów. Potem pomnik starego Fryca. Na niewielkim wzniesieniu zwanym Wzgórzem Minerwy, znajduje się pomnik Fryderyka Wielkiego, przez mieszkańców zwany Stary Fryc. Pomnik pochodzi z 1790 roku, wykonał go rzeźbiarz Stein. Jest to jedyna w Polsce zachowana rzeźba przedstawiająca Fryderyka Wielkiego w mundurze myśliwskim bądź wojskowym, obecnie bez rąk i głowy. A zaraz za Frycem znajduje się Elisium (ciemne ganki lub Rotunda). Jednym z najbardziej mrocznych miejsc są tzw. Ciemne ganki. Jest to niewielki korytarzyk wyłożony rudą darniową. Trzeba przejść przez ciemny labirynt (stąd wzięła się nazwa „ciemne ganki”) aż oczom ukaże się kolisty placyk z niszami. Niegdyś w niszach tych stały popiersia generałów: Winterfelda, Schwerina, Seydlitza, Zietena i Keitha. Na środku rotundy natomiast znajdował się pomnik króla Fryderyka II Wielkiego w kapeluszu i z laską, autorstwa Steina. Z rotundy prowadzi wyjście na ogromnych rozmiarów ceglany mur. Było tu umieszczone malowidło zamku Landenburg, skąd pochodziła Helena von Hohenlohe – Langenburg, druga żona księcia Eugena. Tajemniczy krąg z podziemnym przejściem, część rajdersów musiała oczywiście spenetrować. Gdy wrócili, pojechaliśmy zobaczyć "Świątynię Matyldy" widniejącą z dala na wyspie. Prowadziła do niej zdezelowana kładka z gałęzi, na którą oczywiście wskoczyła Elka, Kazimierz i Januszek, ale było ślisko i tylko Kaziu pokonał pierwszy etap, ale niestety stwierdził, że dalej jest zbyt niebezpiecznie i zawrócił, a za nim reszta poszukiwaczy przygód. Po śmierci księcia Heinricha Friedricha w 1822 roku następcą został jego najstarszy syn Eugen, który po śmierci żony Matyldy wybudował w parku "Świątynię Matyldy". W 1847 roku nadworny lekarz księcia, doktor Freund założył w Pokoju uzdrowisko. Zbudowano kilka domów dla kuracjuszy, zakład kąpielowy. Leczono głównie choroby reumatyczne i schorzenia nerwowe. Zrobiło się już trochę późno i Maciej zaczął nawoływać do powrotu, więc wróciliśmy do głównej drogi, pojechaliśmy kawałek i skręciliśmy na Krzywą Górę. Tu chcieli nas porzucić Kazimierz z Januszkiem i Marzeną, którym już zapachniał niedzielny obiad. Pognali przodem, a za kawałek zobaczyliśmy ich jak rzucili rowery w trawę i zaczęli brodzić po łące jak bociany, gdyż trafili na wysyp ogromnych kani. Gdy dojechaliśmy do nich – rzuciłam się im z siatką na pomoc, a Maciej skutecznie próbował nas do tego zniechęcić, twierdząc, że te grzyby nie jednego doprowadziły do zguby. My go oczywiście nie posłuchaliśmy, ponieważ potrafimy je odróżnić od sromotników i w końcu dał za wygraną, a nawet zaproponował podwózkę moim grzybkom w swojej dużej sakwie do Opola, za co byłam mu ogromnie wdzięczna. Po udanym grzybobraniu ruszyliśmy w dalszą drogę, ale tym razem rzeczona trójka nam już uciekła na dobre, a my walcząc z wiatrem pojechaliśmy przez Okoły, Murów, Grabczok, Brynicę, do Świerkli, gdzie na boisku zrobiliśmy sobie przerwę konsumpcyjną integrując się z autochtonami, kibicując grającym tam drużynom. Po chwili jechaliśmy dalej przez Czarnowąsy, Krzanowice do Kępy, gdzie nastąpił tradycyjny rozpad grupy - część pojechała w stronę Chabrów, a my z Elą na ZWM, ona do domu, a ja na kąpielisko Bolko w Groszowicach, gdzie spotkałam się z Jacusiem na morsowaniu. Woda za ciepła nie była, ale do pierwszej bazy dopłynęliśmy, próbuję dalej, dziwiąc się sobie samej i zastanawiam się czy dotrwam do zimowego morsowania. Ale, póki co, nie mogę zostawić Jacusia samego, bo Sławek jakoś ciągle się wymiguje. Po wyjściu z wody poćwiczyliśmy trochę na "siłowni pod chmurką" by się rozgrzać, pograliśmy w ping-ponga i rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę, a na koniec podarowałam mu swoje kanie, bo już od dawna marzyły mu się grzybowe kotlety. Do domu dojechałam już prawie o zmroku a na liczniku miałam 95 km. Tekst TEwa, zdjęcia Grzesiek, TEwa i Jacek.


Warning: count(): Parameter must be an array or an object that implements Countable in /home/jacekar2/domains/rajder.opole.pl/public_html/templates/jsn_epic_pro/html/com_k2/templates/default/item.php on line 147

Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, reklamy, statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Aby dowiedzieć się więcej zapoznaj się z naszą polityką prywatności.

Zgadzam się na używanie plików cookies na tej stronie