Wydrukuj tę stronę

2020–12–20 Leśne wędrówki po dołach – nie tylko księżowskich

Niedzielny poranek powitał nas słoneczkiem, ale za ciepło to wcale nie było, wiał dość silny wiatr, który skłonił nas do jazdy po okolicznych lasach. Ale zanim tam wyruszyliśmy Sławomir zgłosił wniosek formalny by odwiedzić naszego nestora, czyli Pana Tadeusza, który rok temu hucznie obchodził swoje 80-te urodziny, a my razem z nim. Teraz niestety z powodu pandemii na niedzielne wycieczki nie jeździ i trochę się za nim stęskniliśmy, to pojechaliśmy pod jego dom, by się przywitać i o zdrówko zapytać.

Udzielił nam audiencji ze swojego balkonu, bardzo ucieszył się na nasz widok, podobnie jak my z faktu, że zastaliśmy go w dobrym zdrowiu i kondycji. Tak się do nas spieszył, że bamboszy zapomniał założyć i świecił gołymi piętami – taki zahartowany. Jacuś, spóźniony jak zawsze, zdążył pod dom Tadzia i wszystko sfotografował na moje wyraźne polecenie. Pożegnaliśmy się z Tadeuszem i pojechaliśmy na skróty do ul. Ozimskiej, potem na Kolonię Gosławicką i Aleją Narciarzy dotarliśmy do lasu. Tu wiatr przestał nam dokuczać i bez przeszkód dotarliśmy do Suchego Boru, a dalej znowu przez las na Madejową kamionkę na pierwszą przerwę śniadaniową. Po konsumpcji zaprowadziłam ich na mały plac zabaw za lasem, który urządził miejscowy artysta rzeźbiarz. Kazimierz pograł na leśnych cymbałach – czyli zawieszonych na drzewie drewnianych belkach różnej wielkości. Ja pobujałam się na wielkim drewnianym koniku, a potem na huśtawce, a wszystkiemu przyglądały się wielkie oczy i maska o dość sceptycznej minie, którymi artysta ozdobił pobliskie drzewo. Usta na drzewie były równie duże, co czerwone, ale na szczęście nieme, bo nie wiadomo, co by na te nasze harce powiedziały, gdyby mówić umiały. Po chwili rozrywki, którą Jacuś na fotografii uwiecznił, pojechaliśmy zobaczyć nowe drewniane rzeźby, a było ich sporo i coraz to ciekawsze, gdyż właściciel systematycznie tworzy nowe, powiększając swoją kolekcję, która zapełnia przydomowy ogród wychodząc powoli na ulicę. Galerie i inne przybytki kultury zamknięte, ale nam się udało spory łyk sztuki plenerowej zaliczyć i mogliśmy jechać dalej przez Falmirowice. Przeskoczyliśmy krajówkę i znowu w las w stronę Kosorowic, bo chciałam rajdersom jeszcze jedno ciekawe miejsce pokazać. Trochę przy tym pobłądziłam, ponieważ o jedną ścieżynę leśna za wcześnie skręciłam i musieliśmy się przez krzaczory pieszo przedzierać. Z tej opresji wyratował nas Kazimierz, który jako najmłodszy, wzrok sokoli jeszcze posiada - czarny krzyż między drzewami wypatrzył i tak trochę od tyłu Księży Dół znaleźliśmy. Jak wieść gminna niesie dawnymi czasy w XVII w. podczas wojny 30-letniej miejscowa ludność razem ze swoim proboszczem przed szwedzkimi wojskami schronienia szukała. Skoro Szwedzi ich znaleźć nie mogli to nie dziwota, że ja też trudności z trafieniem do owej kryjówki miałam, tym bardziej, że zawsze od innej strony zajeżdżałam. Obecnie są tam tablice informacyjne, pamiątkowy kamień, krzyż i studnia oraz stół i ławy, więc odpocząć i zjeść tam można, a przy okazji trochę wiedzy łyknąć też. Tak wzbogaceni kulturalnie i naukowo wybraliśmy się w drogę powrotną do domu, lasem aż do kolejnej przerwy pod „Denkmalem”. Gdy chcieliśmy jechać dalej Jacuś zorientował się, że „złapał gumę”. Janusz i Czesiek się śpieszyli, więc pojechali do domu, a my zawróciliśmy by wspierać mentalnie właściciela pechowego roweru. Jacuś bardzo się starał, inni mu pomagali, ale niestety nie naprawili, dętka jakaś felerna była. W trakcie naprawy Sławomir wyhaczył w lesie naszą dawną koleżankę Mariolkę, która ostatnimi czasy woli piechotą dalsze i bliższe okolice zwiedzać i ją do nas doprowadził. Powitaliśmy z radością „naszą córę marnotrawną”, ale ona posiliwszy się trochę w dalszą drogę się ruszyła, a my żałowaliśmy, że na Jacusia nie zaczekała, bo niestety też piechotą w dalszą drogę do domu się udał. Dobry kolega Sławomir nie opuścił kolegi w niedoli i też „per pedes” go odprowadzał, aż na skraj lasu w Grotowicach, gdzie synek samochodem, dzięki najnowszym technologiom, go odnalazł i z pieszej wędrówki wyzwolił. Reszta „zroweryzowanych” rajdersów przez las do Maliny dotarła, a w Grudzicach w stronę swoich domów się rozjechała, życząc sobie Wesołych Świąt. Dużo kilometrów nie zrobiliśmy, ale kultury i sztuki trochę łyknęliśmy i miło czas spędziliśmy - nawet Jacuś, co pół godziny piechotą maszerował – jak zawsze zadowolony i uśmiechnięty do domu wrócił.


Warning: count(): Parameter must be an array or an object that implements Countable in /home/jacekar2/domains/rajder.opole.pl/public_html/templates/jsn_epic_pro/html/com_k2/templates/default/item.php on line 147

Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, reklamy, statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Aby dowiedzieć się więcej zapoznaj się z naszą polityką prywatności.

Zgadzam się na używanie plików cookies na tej stronie