Wydrukuj tę stronę

2021–04–11 Do Kamienia dla wszystkich i G. św. Anny dla wybranych

Po kilku zimnych dniach w niedzielę było chwilowe ocieplenie, ale niestety zapowiadano silne wiatry, więc długo zastanawialiśmy się, w która stronę pojechać. Zwyciężyli zwolennicy wyprawy na górę św. Anny, gdyż uznali, że trzeba przed wiatrem chować się po lasach.

Ruszyliśmy przez Królewską Wieś na Malinę, a po drodze odpadła Kasia, której rower odmówił posłuszeństwa. Lasem dotarliśmy na postój przy boisku w Kosorowicach. Wiatr w lesie był mało uciążliwy ale gdy znaleźliśmy się w polach na drodze do Kamienia Śl. to wytarmosił nas nieźle i podzielił na mniejsze grupy i ponownie spotkaliśmy się wszyscy przy stawie w pałacowym parku. Pooglądaliśmy kaczki, głodni coś tam przegryźli, Jacuś focił nas i okolicę, a Sławomir dyskutował z autorem pomnika Kazimierza Opolczyka na tematy weterynaryjne. Przedstawił nam go przypadkiem spotkany Andrzej Ż., a panowie z zapałem roztrząsali wybrane aspekty budowy końskiego modela i nie tylko, a reszta przysłuchiwała się z zaciekawieniem. Wiatr się wzmagał, a siły tych, co pierwszy raz na wycieczkę rowerową się z nami wybrali znacznie spadły, co znów wywołało kontrowersje, co do dalszej trasy. Niewielu miało ochotę pchać się dalej pod górkę i pod wiatr, więc postanowiliśmy jechać na Otmice i Raszową. Gdy ruszaliśmy – drogę zastąpiła nam najpierw żaba, potem samochód i znów się trochę pogubiliśmy i trzeba było się szukać telefonicznie. Nie wszyscy się odnaleźli, trójka odbiła przy polu golfowym na Otmice, reszta pojechała koło lotniska przez pola, aż do Sprzęcic. Tu znowu trójka pojechała pod wiatr na Annaberg, a reszta zawróciła z wiatrem na Otmice. To była cudowna jazda z wiatrem i z górki – prędkość rozwinęliśmy zawrotną i w Izbicku spotkaliśmy tych, co pojechali tam na skróty – wylądowaliśmy razem na stawie przy pałacu. Ja zostałam trochę z tyłu – musiałam przejąć funkcję nadwornego fotografa, bo Jacuś wolał jechać pod górkę. Spotkałam po drodze ładne wielkanocne zajączki w ogrodzie, kwitnącą forsycję i magnolię i całe pole zawilców w pałacowym parku – wyglądało tam jakby śniegiem między drzewami sypnęło. Gdy dotarłam nad staw reszta biwakowała już na pomoście, a Brunowa Lady II ganiała jak szalona, skacząc na kogo się dało i tarzając się w znalezionej małej zdechłej rybce. Bruno stwierdził, że to różanka, a my nie oponowaliśmy, bo zna się na tym lepiej. Po krótkim popasie i sesji fotograficznej ruszyliśmy dalej przez Utratę lasem do Raszowej i mimo oporów, co niektórych, skręciliśmy w pola na żółty szlak. Trochę nas tam na dziurach wytrzepało, ale było z wiatrem i bez samochodów, a po drodze widzieliśmy bociana, małe i duże krowy i zawilce, ziarnopłon, stokrotki i fiołki po rowach – czyli wiosna powoli się skrada, chociaż ciepłem nas nie rozpieszcza. Wyjechaliśmy w Dębiu, przecięliśmy asfalt i znów skręciliśmy na żółty szlak, którym dojechaliśmy do Madejowej kamionki. Tu kolejny postój, pooglądaliśmy fioletowe przylaszczki, odpoczęliśmy chwile, pogadaliśmy i pojechaliśmy lasem do Suchego Boru. Za torami znów skręciliśmy w las w stronę Kolonii Gosławickiej, gubiąc po drodze Kazimierza. Przeskoczyliśmy mostek, a Januszek dobry kolega pojechał szukać Kazimierza. On sam się znalazł trochę dalej przy wiadukcie, ale zgubił się Januszek i dla odmiany Kazimierz czekał na niego. My ich w końcu zostawiliśmy, bo oni chyba chcieli nam się zgubić, widocznie mieli jakiś ukryty plan, co do zakończenia wycieczki i głupio by było im przeszkadzać. Rozstaliśmy się na Malince, każdy pojechał tam gdzie mu bliżej do mety było, bo na liczniku ok. 60 km się zrobiło mimo niesprzyjających wiatrów i obolałych, co niektórych, części ciała.

TEwa.

Po rozstaniu na rozstaju dróg Otmice – Sprzęcice, lotnisko w Kamieniu – Poznowice, nasza trójka ruszyła do walki z wiatrem, który przyduszał nas aż do Ligoty Dolnej. Pojechaliśmy przez rezerwat, ulubioną trasą Jacka, no i tym sposobem trochę oszukaliśmy wietrzysko. Siergiej miał ochotę podjechać do Wapiennika z Ikarem na Górce Ligockiej, ale po namyśle zostawiliśmy tę atrakcję na następną eskapadę. Chłopaki dość gładko pedałowali pod górkę, a ja.... chyba ze trzy razy złaziłam z roweru i maszerowałam. Podziwialiśmy budzącą się do życia przyrodę, odgłosy ptasząt, bardzo już aktywnych. U celu, na Górze Św. Anny odwiedziliśmy najpierw cukiernię, to była dla nas nagroda: gofry, kawa, lody. Potem zajrzeliśmy, jedynie od góry, do rezerwatu geologicznego i zjechaliśmy do Pomnika Czynu Powstańczego. No i wreszcie zjazd upragniony. Tym razem przez Wysoką. Po Siergieju pozostał tylko tuman kurzu, po Jacku odrobinę mniejszy, a ja, no cóż, bez szans na dogonienie tych chartów. Zjazd czereśniową aleją wciąż ze sprzyjającymi podmuchami, ale chyba najpiękniej było na odcinku Sprzęcice do końca Siedlca, droga gładka i pchało nas centralnie w plecy. W Kamieniu podziwialiśmy złote rybki w stawie w centrum wsi. Siergiej widział tylko żaby i rozrabiał, jak zając w kapuście. W wesołych nastrojach pomknęliśmy do Miedzianej skrótem przez las, potem ścieżkami rowerowymi, trochę jezdnią do Groszowic, gdzie na życzenie Siergieja, sprawdziliśmy, czy na działce przypadkiem nie ma Jurka. Były tylko kwiatki, więc wracaliśmy zaraz do domów ścieżką nadodrzańską. Bardzo miło spędzony dzień.

Ostatnio zmieniany sobota, 24 kwiecień 2021 21:33


Warning: count(): Parameter must be an array or an object that implements Countable in /home/jacekar2/domains/rajder.opole.pl/public_html/templates/jsn_epic_pro/html/com_k2/templates/default/item.php on line 147

Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, reklamy, statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Aby dowiedzieć się więcej zapoznaj się z naszą polityką prywatności.

Zgadzam się na używanie plików cookies na tej stronie