Tam po wielkich trudach zlokalizowaliśmy muzeum- skansen kolejnictwa. Obejrzeliśmy kilka zabytkowych, ogromnych lokomotyw/ same koła były większe od nas/ pięknie odrestaurowanych i jeszcze więcej zdezelowanych. Pan przewodnik był tak miły, że pozwolił nam do jednej wejść i naocznie przekonać się jaką trudna pracę mieli kiedyś maszyniści i że właściwie prowadzili swoje ogromne maszyny prawie na azymut - bo przez małe okienka nie wiele widać. Potem pojechaliśmy do Pławniowic, mieliśmy w planie zwiedzanie pałacu. Jest przepiękny, ale mieliśmy pecha booo nieczynny właśnie w pierwszą niedzielę lipca- czyli dziś! Obeszliśmy go w koło, obejrzeliśmy ogród i pojechaliśmy się wykapać w jeziorze, bo upał był niemiłosierny- ponad 30 stopni. Potem pojechaliśmy zobaczyć zamek w Toszku- ale nikt nie miał jakoś ochoty w tym upale drapać się na wieżę, woleliśmy lody lub piwo. Tu nastąpił rozłam w grupie- 5 osób wracało pociągiem, a my w 4-ke pognaliśmy przez Strzelce Op. do Opola. Miałyśmy zamiar jeszcze wykapać się z Heleną na Malinie ale sprawdziło się czarnowidztwo Kazia/ choć nie do końca/ nadciągnęły burzowe chmury więc się nie zatrzymywałyśmy tylko jechałyśmy do domu. Burza nas tylko postraszyła pomrukami z dala i przeszła bokiem, a my koło 18. 45 byliśmy w domu, zrobiliśmy ok. 86 km.