Pamiętam, że była już kiedyś pielgrzymka w deszczu, ale było ciepło i było ok. 300 osób. Z inicjatywy Marka wyjazd jednak doszedł do skutku. Na plac Mickiewicza już o 9. zjawili się „po cywilu” Sławek i Grzesiek, aby weryfikować potencjalnych pielgrzymkowiczów pod kątem ubioru i wyposażenia. Zjawiło się tylko czterech: Jerzyk i Marek z Rajdera, jeden pan z Niemodlina i jeden z Opola. Ponieważ wyglądali na dobrze ubranych przeciwdeszczowo (co później pogoda zweryfikowała), zostali dopuszczeni do jazdy i wyruszyli w drogę. Nie jak planowano przez Kamień Śląski, ale po asfalcie „strzelecką” w kierunku Izbicka. Do Izbicka szło świetnie: wiatr w plecy, mgliście, ale bez opadów, jezdnia prawie sucha. Szybko minęło te 20 km i w Izbicku wstąpiliśmy do kościoła parafialnego. Przed nim ponad 100-letni krzyż, wewnątrz neobarokowe i neogotyckie wyposażenie, a zewnątrz wystrój barokowy. Chwilę staliśmy, aż nagle zaczęło padać, najpierw łagodnie i przez kilka minut ulewa. Ten pan z Opola spanikował, choć był ubrany nieprzemakalnie. Chwycił rower i dalejże z powrotem do Opola. Zostaliśmy w trójkę i ruszyliśmy w deszczu dalej. Wiatr był początkowo boczny a później w plecy, więc na górę było lekko. Na czereśniowej jechało się jak po płaskim, a na ostatnim odcinku przez Wysoką nawet się nie zgrzałem. Stanęliśmy na „rynku” na szczycie. Podjechaliśmy na Rajski Plac. Było przed pierwszą i ciągle przyjeżdżali pojedynczy rowerzyści i małe grupki. Pod dachem niektórzy przebierali się i wchodzili do kościoła pomodlić się. Było zimno i ściekała z nas woda, więc pojechaliśmy do Domu Pielgrzyma ogrzać się i posilić. Ja zjadłem smaczną grochówkę z chlebem a na deser ciasto i kawa. Rozgrzałem się. Jerzyk chwilę postał, zjadł, co miał ze sobą i pojechał z powrotem sam do Opola. Pan z Niemodlina też zjadł zupę i o 14-tej byliśmy znowu w bazylice. Ale mszy nie było, chociaż co chwila ktoś przyjeżdżał i odjeżdżał na rowerze. W kościele pomodliliśmy się i ruszyliśmy do Opola. Okazało się, że wiatr osłabł i nie przeszkadzał na całej trasie powrotnej. Deszcz padał, ale łagodnie, więc jechało się równo – droga uciekała i w Opolu na Mickiewicza byliśmy po 16. Ja czułem na sobie mokrą kurtkę i spodnie i oczywiście mokre bury, ale ten pan dodatkowo miał plecak „pełen wody”. Miał w nim mokre ubrania, które zdjął na Górze św. Anny, a że plecak był letni – z siateczką – więc nabierał wody całą drogę. Ważył chyba z 7 kilo i on to musiał trzymać na plecach. Po tym wyjeździe wiem, że nie mam ubrania do ciągłej jazdy w deszczu tylko na przelotne opady do pół godziny. Pielgrzymka, której oficjalnie nie było, była udana. Poza deszczem droga była przyjemna. Temperatura tylko 10-12 stopni, ale w czasie jazdy nie czuło się zimna. Na Górze widziałem ok. 50 osób, więc mogła być ponad setka ludzi (nie staliśmy cały czas przed bazyliką) którzy tradycyjne w połowie maja pojechali w swoich intencjach do św. Anny.