Wiele razy wcześniej odwiedzaliśmy te okolice, lecz tym razem myszkowaliśmy, a to tu, a to tam i z powrotem po zakątkach jeszcze nie odwiedzanych, jak na przykład Czarny Staw w pobliżu Sławic, raj dla wędkarzy i jego właścicieli – pary łabędzi, która już sposobi się do potomstwa. Szlak jest dość dobrze oznakowany, chociaż w paru miejscach pewności nie było. Wiedzie w większości drogami gruntowymi, a taka jazda ma swe uroki. W Niewodnikach do drużyny (Marzena, Marysia, Herbert, Tadek, Kaziu, Jacek z koleżanką obcojęzyczną, no i ja) dołączyli jeszcze Bruno, Jurek i Sławek. Śluza na Odrze za wsią – roboty idą pełną parą, szykuje się wygodne przejście przez Odrę, oby ogólnodostępne. Obok, w leśnym miejscu wypoczynku, zrobiliśmy postój śniadaniowy, Jurek wrąbał zupę – do kamery! Reklama Gabrysi chyba... Tadek, Sławek i Herbert nie mogli już z nami wytrzymać i pojechali do domu, a my do Ciepielowic, gdzie chwilę odsapnęliśmy, pograliśmy w owce i wilka, po czym jedna owca się zgubiła... Ładna okolica, ładna wioska, a dwór straszy niestety. W Dąbrowie wpadliśmy na moment do pałacu i wreszcie wyczekany i zapracowany zjazd do Chróściny. Tu objechaliśmy dworski staw, Jacek odśpiewał arię operową tak pięknie i tak głośno, że najpierw nawiała kaczka, a zaraz za nią reszta ptactwa, zostały tylko byki i krowy, bo nie miały gdzie uciekać. Jacka wogóle rozpierała dziś energia, całą drogę marudził o poligonie i w końcu pojechał tam samotnie, a my grzecznie do domów na obiad, wybiła 15.00 na zegarach, a na licznikach 67.