W każdym bądź razie wyglądaliśmy godnie, jadąc przez miasto w tym 24 osobowym peletonie - najpierw pod koścół na Górce, zapalić lampkę na grobie senatora E. Osmańczyka, potem pod Pomnikiem Powstańców na placu Wolności i na cmentarzu na ul. Wrocławskiej. Za ciepło to nie było, większość się odpowiednio ubrała, ale jak zawsze zdarzają się wyjątki. Tym razem Sergiej wyskoczył w trampkach i przykrótkich spodenkach - nam z Marzeną się go żal zrobiło
więc szybko pojechaliśmy z nim do domu, by mógł sie cieplej ubrać, a reszta udała się w kierunku Kolonii Gosławickiej by się ogrzać przy ognisku. W tym roku Marek znalazł nowe fajne miejsce postojowe o wdzięcznej nazwie "Wilga", znacznie bliżej cywilizacji niż poprzednie, więc nie musieliśmy się taplać po błotnistych leśnych drogach. Ja wiedziałam gdzie to jest, więc bez problemów dogoniliśmy czołówkę rajdu zaraz za mostkiem w lesie. Wszyscy już zbierali gałęzie na ognisko, więc i my się dołączyliśmy, co głodniejsi nadziali kiełbaski, albo jabłka, lub bułki na patyki – i piekli co tam kto miał i zjeść chciał. W międzyczasie dojechał dawno nie widziany Czesiek "Pirat", a Sławek tradycyjnie zabawiał zebranych kawałami nowszymi lub starszymi, o których niektórzy już zapomnieć zdążyli, a ci co ich nie znali, razem z tymi pierwszymi sie śmiali. Ja czekałam na spóźninego Jacusia, by zacząć patriotyczne śpiewy przy ognisku. Marek zabezpieczył śpiewniki i sprzęt grający co nam znacznie ułatwiło występy. Gdy wszyscy się najedli i ogrzali przy ogniu troszeczkę, przyłączyli się do śpiewania. Ja nie mogłam być do końca imprezy i musiałam urwać się wcześniej, a u nas już tak jest, że zawsze jak ktoś odjeżdża to nie sam, więc zabrało się ze mną jeszcze kilka osób, a potem kolejno odjeżdżali następni. Ogień gasiła Marzena, Sergiej i Józek, którzy zostali najdłużej, aż prawie zgasło światło.
2016-11-11_Rajd_niepodległości