Kazimierzem o to kto lepiej pamięta drogę i jak to w takich wypadkach bywa, pobładziliśmy i wylądowaliśmy na polnej drodze do Łącznika. Nikogo to bynajmniej nie zmartwiło bo większość miała ochotę na lody i ciastka. Po drodze jeszcze raz pomyliliśmy drogę w polach tym razem za namową Jacusia, który jest w tym mistrzem i musieliśmy zawracać. Tylko Herbercik się nie dał i od razu pojechał na asfalcik w Ogierniczach jak go tylko wyczuł w pobliżu, bo miał już dość naszej włóczęgi po błotnistych i polnych drogach. Czekał na nas u "Peli" jedząc lody bo jak wiadomo – ciasta on już tam nie ruszy, po tym jak go kiedyś w przyspieszonym tempie do lasu pogoniło. Jak się wszyscy najedli i nalizali to nie wszystkim się już do Mosznej jechać chciało. Sławek, Ela i Leszek zniechęceni wiatrem więjącym w twarz- uciekli w stronę lasu i przez Chrzelice wrócili do domu. Bercik też się nam urwał asfaltem do Mosznej, a reszta polami też się udała w tym kierunku, ale go już nie spotkaliśmy w tym tłumie spacerowiczów. I tak z 13 Murzynków zostało 9. Gdy tydzień temu jechałam do Mosznej to koszmarny korek samochodowo-rowerowo-pieszy ciągnął się już od Ogierniczy, aż do pałacu. Tym razem od tej strony było spokojnie, kilometrowy samochodowy ogonek spotkaliśmy z drugiej strony parku przy wyjeździe od strony sanatorium. Ale najpierw pojechaliśmy pod fontannę na społeczne foto, potem obejrzeliśmy przekwitające już azalie na drodze wjazdowej, oranżerię i małe bananki, oraz kwitnącą różę chińską. Potem przepychaliśmy się główną aleją by obejrzeć i wyfocić przepiękne różnokolorowe rododendrony rosnące po jej obu stronach. Trafiliśmy idealnie są właśnie w swojej szczytowej fazie kwitnienia- jak zawsze przepiękne. Za cmentarzykiem na końcu parku skręciliśmy w prawo, znów na niebieski szlak, by wydostać się z parku. Z Mosznej przez Zielinę, Kujawy, Strzeleczki dotarliśmy do Dobrej, paskudną ruchliwą i dziurawą drogą. Tu zrobiliśmy sobie postój nad sadzawką, a Jacuś wyjął piłkę i razem z Krzyśkiem i Robertem pograli sobie w siatkówkę plażową. Z Dobrej pojechaliśmy na Nowy Bud, przeskoczyliśmy "krajówkę" i wylądowaliśmy na rowerówce- dawnym szlaku kolejowym. Przejechaliśmy przez most na Odrze i wyprawiliśmy do domu Kazimierza, Piotra i Radka, bo zaczęli tak przyspieszać, że chcieli nas zamęczyć. W okrojonym składzie 6 rajdersów niespiesznie/ bo i po co, pogoda piękna, deszczu nie widać, ani żadnej burzy na horyzoncie/ pojechaliśmy przez Malnię, potem Kąty, Chorulę do Przywór. Tu się rozdzieliliśmy bo Jacek chciał się kąpać i pojechał na kamionkę Bolko nadodrzańskimi wałami, a Robert z nim, Galusom brakowało wody- pojechali do Józka by uzupełnić zapasy i do nich dojechać.A mnie już tak bolało siedzenie/ a z żalu i żołądek/ od przyzwyczajania się do nowego- starego Brooksa, że marzyłam już tylko o miękkiej poduszce na moim fotelu. W ślimaczym tempie dotarłam do domu mając na liczniku 93 km iii liczne obtarcia na niewymownej części ciała.
2018-05-13 Moszna
dav
sdr
dav
dav
dav
dav
dav
dav
dav
dav
dav
dav
dav
dav
dav
dav
dav
dav
sdr
dav
dav
dav
dav