2020–07–05 Czerwonym szlakiem wookół Jezior Turawskich

Niedziela, kolejny słoneczny dzień, wiec postanowiliśmy szukać zacienionych dróg, mając w planie kąpiel w Srebrnym Jeziorku w okolicach Osowca. Zebrała się nas całkiem spora grupa – 11 osób, ruszyliśmy ścieżką rowerową w stronę Lędzin by sprawdzić jak w końcu zlikwidowano krawężniki na tej od lat straszącej rowerzystów “bujance”. No i dało się – buja nadal, ale przynajmniej nie trzepie na każdym zjeździe i podjeździe.

Dojechaliśmy do Chrząstowic – tam za sklepem Dino wskoczyliśmy na czerwony szlak do Niwek, bo znudziła nam się jazda do Turawy wciąż tymi samymi drogami. W czasie pandemii odkryłam kilka nowych ścieżek, więc pomagam pozostałym rajdersom dostrzec ich urodę. Po drodze goniła nas spóźniona Marzena i dała radę, bo szybka jest, gdy zatrzymaliśmy się na postój koło Halupczoka w Niwkach. Po konsumpcji drugiego śniadanka i kilku kawałów Sławomira ruszyliśmy dalej na Szczedrzyk, a tam skręciliśmy w ul. Rybacką i alternatywną szutrówką do ścieżki na wałach, dotarliśmy do przepompowni w Jedlicach. Ta droga nie za bardzo spodobała się “poziomkom”, więc Bercik i Romek pojechali sobie asfaltem w stronę Ozimka, a później zapewne do domu. Resztę chętnych do jazdy poprowadziłam przez Jedlice znów na czerwony szlak na drugą stronę przepompowni. Jest to bardzo urokliwe miejsce i nie tylko my odkryliśmy jego uroki. Spotkaliśmy tam grupę biwakową z Bielska, a największe nasze zainteresowanie wzbudził “ślimaczy domek” na dachu terenowego auta, ponoć bardzo wygodny, dający dużą niezależność noclegową, jak twierdzili właściciele. Zrobiliśmy pamiątkowe fotki, w korzeniach sterczącego na skarpie drzewa - ale wykąpać się nie dało, bo do wody za daleko. Pojechaliśmy na Dylaki - tu zamoczyliśmy nogi w strumieniu /gdzie kiedyś Jacuś zamoczył cały rower niechcący/ i pojechaliśmy dalej, w poszukiwaniu drogi na rozlewiska z drugiej strony jeziora. Droga była, na początku nawet całkiem ładna, ale spotkaliśmy ogromną kałużę i w jedną stronę ominęliśmy ja piechotą, pchając rowery, ale z powrotem, pokonaliśmy ja na rowerach, co skrupulatnie uwieczniłam aparatem, zachęcając wszystkich do walki z żywiołem - tylko Sławomir nie chciał ryzykować wywrotki do błota na poziomce. Miejsce, które odkryliśmy było bardzo ładne i ustronne, żywego ducha nie spotkaliśmy nie licząc jednego rybaka na motorówce, ale do kąpieli też się za bardzo nie nadawało jak sprawdził Sergiej, muliste dno nie wyglądało zachęcająco. Na brzegu ciekawostka - grób z krzyżem i tablica Werner Morawiec, przyrodnik, który przeżył 74 lata. Nie wiemy, kto to, czy tam naprawdę jest pochowany, czy to tylko tablica ku pamięci - może ktoś ma jakieś informacje i się z nami podzieli. Droga niestety tam się kończyła w błotach i trzcinach, więc musieliśmy zawrócić przedzierając się ponownie przez tą ogromną kałużę. Wróciliśmy na czerwony szlak, który doprowadził nas, aż do promenady na Dużym Jeziorze, którą postanowiliśmy ominąć, ze względu na panujący na niej natłok turystów. Po chwili jazdy główną drogą zjechaliśmy znowu w las i przez Marszałki ul. Miodową dotarliśmy na Srebrne Jeziorko. A tam szok i koszmar, prawdziwy najazd pseudo turystów. Nie wiem, kto na to pozwolił, ale jeśli to potrwa całe lato to zniszczą nam to jedyne czyste jeziorko w okolicy. Samochody jeżdżą po skarpach przepychając się między namiotami, kamperami, które parkują bez ładu i składu we wszystkich wolnych miejscach, nawet nad sama wodą i drogach dojazdowych. Wszędzie kłębią się grilujący i krzyczący młodzi ludzie ze swoimi równie rozwrzeszczanymi pociechami. Z każdej strony słychać głośną muzykę w różnych ulubionych przez biesiadników stylach wzajemnie się przekrzykującą. Trudno przejść pieszo, jazda rowerem niemożliwa, znaleźć wolne miejsce graniczy z cudem – nam się udało w dołku tylko dlatego, że samochodem tam wjechać nie można. Najwięcej miejsca było w wodzie, bo pływanie to chyba nie jest ulubiona czynność obecnych tam “turystów”. Szybko wskoczyliśmy do wody, przepłynęliśmy kawałek i równie szybko opuściliśmy do miejsce przedzierając się przez linki namiotów i zaparkowane na leśnej drodze samochody. Nie wiem jak długo przyroda wytrzyma najazd tych pandemicznych urlopowiczów, ale dla mnie jest to przerażające, że tyle się mówi o ekologii, a tam nawet “tojtoja” nie było, za to “papierzaków” w okolicznym lesie sporo wyrosło. Właściwe terenu kasuje tylko za wjazd na parking, ale kompletnie nie interesuje się czy tam jeszcze jest na to miejsce, ani w jakich warunkach ci “turyści” biwakują, jak swoimi cudownymi brykami skarpy rozjeżdżają , tony śmieci zostawiając na brzegu i w wodzie. To tyle na temat tego wątpliwego uroczyska, bo mi się “ulało”, po godzinie wróciliśmy przez Marszałki na elektrownię na Małej Panwi i drogą pod wałami dotarliśmy na szosę. I pojechaliśmy w stronę średniego jeziora. Tu na leśnej drodze nastąpił podział grupy – ci, co obiad mieli w domu pojechali lasem by go skonsumować, a pozostali do “Zefirka” na placki i pierogi się udali. W drodze powrotnej przez las, pokazałam im jeszcze miejsce popasu Koła Łowieckiego “Szarak” z wiatą i pamiątkową tablicą na ogromnym kamieniu. Odpoczęliśmy trochę, uzupełniliśmy zapasy wody w organizmie, bo gorąco było i pojechaliśmy dalej szutrową drogą aż do Opola. Dotarliśmy około 17-tej robiąc jakieś 65 km.


Warning: count(): Parameter must be an array or an object that implements Countable in /home/jacekar2/domains/rajder.opole.pl/public_html/templates/jsn_epic_pro/html/com_k2/templates/default/item.php on line 147

Odwiedzający

Odwiedza nas 987 gości oraz 0 użytkowników.

Początek strony

Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, reklamy, statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Aby dowiedzieć się więcej zapoznaj się z naszą polityką prywatności.

Zgadzam się na używanie plików cookies na tej stronie