2021–03–28 Niedzielna wycieczka do Lipna

Zrobiło się trochę cieplej to i chętnych do jazdy coraz więcej, mimo zmiany czasu, która nas nieco skołowała. Wiatr był zachodni to i w tą stronę postanowiliśmy jechać, aby łatwiej było wracać. Najpierw Sławomir oprowadził nas po swojej okolicy prezentując lokalne ciekawostki. Pierwszą był zielony samochodzik z szybą wyklejoną mandatami parkingowymi, potem miejsce niedawnego pożaru, aż w końcu pojechaliśmy przez Wyspę Bolko, Chmielowice, Komprachcice na parking leśny koło Szydłowa.

Tu zrobiliśmy pierwszą przerwę śniadaniową, Sławek rozdał nam zdobyczne atestowane maseczki, zrobiliśmy kilka fotek i gdy już wyjeżdżaliśmy zauważyliśmy nadciągający z daleka dziwny pojazd rowerowy. Kolarz poruszał się bardzo szybko w pozycji leżącej tuż nad ziemią kręcąc rękami zamiast nogami. Aby go było widać zamocowane miał żółte chorągiewki na wysokich patykach. Mimo to na nasze oko to z daleka był mało widoczny, rozwiązanie nietypowe i raczej średnio bezpieczne. Gdy już się napatrzyliśmy ruszyliśmy za tym kamikadze, próbując go dogonić, ale przemknął koło nas z prędkością światła i tyle go widzieliśmy. Ale za to na starym dworcu w Szydłowie zobaczyliśmy pierwsze fiołki a potem szynobus, a Sławomir pokazał nam drogę do Jeżowego Stawu. Dalej pojechaliśmy przez Tułowice Małe do Lipna oglądając po drodze krokusy. W Lipnie wjechaliśmy do parku od strony Leśniczówki, zaliczając na początek studnię Fryderyka. Kazimierz szukał w niej kilku groszy wrzuconych tam kiedyś na czarną godzinę, ale jak widać dla kogoś innego już nadeszła, ponieważ nic w niej nie znalazł. Elka poszła nawet o krok dalej wskakując do środka, ale też nic nie znalazła. Przy wychodzeniu chętnych do pomocy raczej nie było, ponieważ jak głosi klubowa legenda kto spieszy z pomocą dla Elki- wkrótce ma kłopot wielki i nie wiadomo gdzie znika w rowerowej mgle. Ale Elżbieta, dzielna kobieta, ze studni jak weszła tak wyszła o własnych siłach i z Jacusiem udała się na skróty przez chaszcze i rowy do kapliczki Pustelnika, którą wg legendarnych przekazów zbudowali francuscy emigranci pod koniec XVIII w. Reszta grupy pod wodzą Kazimierza wygodniejszą ścieżką do kapliczki dotarła. Następnym punktem, który w tym parku zawsze zaliczamy jest ogromny głaz narzutowy, gdzie, co niektórzy, sprawdzają swoje wspinaczkowe umiejętności, a przoduje jak zwykle królowa Elżbieta. Weszła sama ale, że przy schodzeniu jest większy problem i mimo jej protestów Sławomir usilnie starał się jej pomóc nie bacząc na klubową legendę. Po tych kamiennych perypetiach odwiedziliśmy łabędzie, które zadomowiły się już na pobliskim stawie, a następnie przejechaliśmy na drugą stronę parku dendrologicznego – tę bardziej zagospodarowaną. Niestety wiosny tam nie spotkaliśmy, nic jeszcze nie zakwitło. Za to wdrapaliśmy się na wieżę widokową na końcu ogrodu, z której coraz mniej już widać z powodu wzrastających coraz wyżej drzew. Z parku pojechaliśmy na Niemodlin do naszej ulubionej cukierni, z której dobrodziejstw skorzystali ci co „ zimowej oponki” nie mają. Januszek z Adamem upaprali się jak dzieci jedząc w-zetki bez pomocy łyżeczki, a Sławomir wykupił wszystkie 3 bajaderki – w zawrotnej cenie 0,70 zł sztuka, które ja sobie tym razem odpuściłam, pamiętając żołądkowe dolegliwości o jakie mnie przyprawiły ostatnim razem. Jedną skonsumował od razu, a następne wykończył po drodze, ku naszej zazdrości, co do jego nieograniczonych możliwości. Z Niemodlina pojechaliśmy na Wawelno, ponieważ chcieliśmy sprawdzić jak postępują roboty przy obwodnicy Niemodlina. No i znów natrafliśmy na rzeczkę, mostku nie było, ktoś uprzejmy przerzucił tam lekko zdezelowaną paletę, dzięki której można było się przeprawić na drugą stronę, chociaż z rowerami nie jest to takie proste. Przekonał się o tym Adam, który chciał pokonać przeszkodę jednym skokiem i z lekka glebę zaliczył. Ale szybko się pozbierał, do rzeczki nie wpadł, a zrobił to tak zgrabnie, że nikt wyfocić tego nawet nie zdążył. Kazimierz i Sławomir – klubowi gentelmeni, pomogli paniom rowery przenieść i pojechaliśmy dalej, aż na kolejny postój w dworskim parku w Chróścinie Op. Jedni oglądali kaczki, inni się posilali, ja rozegrałam z Jacusiem partyjkę ping-ponga z ręki/bo paletek nie mieliśmy/ na ogrodowym stole, a Kazimierz popisał się długim susem przez pobliską rzeczkę. Gdy większość ruszała już w drogę, Ela i Adam pojechali oglądać dziuple, a potem musieli nas gonić i udało im się to dopiero po kilku kilometrach na drodze przy torach, która doprowadziła nas na Damboniowo. Na ul. Koszyka nasze drogi się rozjechały, część udała się do miasta przez wyspę Bolko, a my przez Rondo. Tu niestety miał miejsce przykry wypadek na koniec wycieczki – Ela przewróciła się mijając na moście maszerujących chwiejnym krokiem dwóch meneli – trudno stwierdzić pijanych czy znarkotyzowanych. Jeden z nich wykonał jakiś dziwny ruch w stronę Eli gdy go mijała, prawdopodobnie ją zachaczył iiiii zaliczyła asfalt niestety dość boleśnie. Mocno się poobijała, a do strat należy jeszcze doliczyć licznik i dzwonek. Sławek i Janusz pomogli jej się pozbierać i pojechaliśmy dalej przez Chabry na ZWM i Malinkę – czyli miejsca naszego stałego pobytu. I tak nie wiedząc kiedy wykręciliśmy 71 km w tym dniu.


Warning: count(): Parameter must be an array or an object that implements Countable in /home/jacekar2/domains/rajder.opole.pl/public_html/templates/jsn_epic_pro/html/com_k2/templates/default/item.php on line 147

Odwiedzający

Odwiedza nas 506 gości oraz 0 użytkowników.

Początek strony

Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, reklamy, statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Aby dowiedzieć się więcej zapoznaj się z naszą polityką prywatności.

Zgadzam się na używanie plików cookies na tej stronie