2021-06-18-20 Kwitnące rododendrony w Pawełkach…

Trudno nam policzyć, który to już raz wybraliśmy się na rajd do Pawełek na zaproszenie Bytomskiego Klubu Rowerowego Catena. Wiedzieliśmy, że zabawa tam jest przednia, a większość z nas jest zaszczepiona i odpowiedzialnie podchodzi do zaleceń sanitarnych związanych z pandemią, toteż chętnych do jazdy grupka nieliczna, a śliczna się zebrała.

Sławek pojechał autem, zabierając, co niektórym, trochę bagaży, cztery osoby ruszyły spod Mc Donalda w piątek o godz. 14.30, Czesia Pirata zgarnęliśmy po drodze w Chrząstowicach. Upał był niesamowity, więc pojechaliśmy lasami do Krzyżowej Doliny, najpierw czarnym, a potem żółtym szlakiem. Po drodze zrobiliśmy sobie przerwę na lody w Krasiejowie, a dalej wzdłuż Małej Panwi dojechaliśmy do Staniszcz Małych, gdzie Jacuś zaliczył pierwszą kąpiel w rzece. Reszta wolała się schładzać lodami i zimnymi napojami. Za Staniszczami skręciliśmy znowu w las, przeskoczyliśmy krajówkę i dojechaliśmy do Myśliny, następnie starą drogą dotarliśmy do Dobrodzienia. Tu zrobiliśmy kolejny postój na lody, a ja usilnie szukałam w sklepach zimnej wody. Niestety właściciele uważają, że większość narodu woli piwo i wodą lodówek nie blokują – widać popyt niewielki. Z żalem stwierdzam, że należę do mniejszości narodowej, która piwa nie pija, więc musiałam się zadowolić ciepłym izotonikiem. Najlepszym dla nas miejscem w Dobrodzieniu okazała się dla nas w tym upale miejska fontanna na rynku, gdzie razem z Jacusiem i innymi małolatami zażyliśmy zimnych kąpieli. Bawiliśmy się jak dzieci, a Czesio nasze harce wyfocił. Tak schłodzeni od środka i na zewnątrz ruszyliśmy w dalszą drogę do Pawełek, przez Dzielną i Ciasną, gdzie w miejscowym markecie zrobiliśmy zakupy żywnościowe, bo w Pawełkach niestety handel już upadł całkowicie. Po przyjeździe do schroniska wzięliśmy szybki prysznic i poszliśmy na ognisko, gdzie poczęstowano nas pieczonym na miejscu chlebem, smalcem i kiszonymi ogórkami - pychota. Po konsumpcji nastąpiły tańce i śpiewy przy akompaniamencie gitary. Koło północy udaliśmy się na zasłużony wypoczynek, a co wytrwalsi balowali trochę dłużej.

Dzień drugi – sobota

Rano śniadanie i wyjazd na trasę o godz. 9-tej, a już było upalnie. Najpierw udaliśmy się do pobliskiej miejscowości Zborowskie, gdzie czekał na nas tamtejszy proboszcz i przybliżył nam trudną historię tych ziem, które po plebiscytach przed stu laty podzieliła granica polsko niemiecka. Opowiedział o losach kościoła i mieszkającej tam ludności. Następnie udaliśmy się pod budynek zabytkowej fabryki fajek - jest to najstarszy zachowany tego typu obiekt.

Historia

Podstawą do powstania fabryki fajek w Zborowskim było odkrycie przez komisarza solnego Rapparda pokładów białej glinki kaolinowej w 1752 roku. Rok później w 1753 roku z inicjatywy Andreasa von Garniera właściciela pokładów powstaje spółka zajmująca się wypałem fajek w skład której wchodzi również wspomniany Rappard, Fromhold Samuel Grulich, kupiec pochodzenia wrocławskiego oraz pruski radca wojenny Karl von Unfriedt. W celu sprawnej produkcji na początku XVIII wieku do fabryki sprowadzono sprzęt, narzędzia oraz rzemieślników Holenderskich, czuwających nad jakością i techniką produkcji. Budowę zakładu rozpoczęto w 1753 roku, a już w październiku miał miejsce pierwszy wypał fajek. Pierwotnie w skład fabryki wchodziły również obiekty pomocnicze jak kopalnia gliny oraz liczne piece produkcyjne. Zgodnie z materiałami źródłowymi roczna produkcja fajek mieściła się w przedziale od 600 000 do nawet 1 800 000 sztuk, przez pewien okres działania produkowano tu również figurki i naczynia. Wraz ze wzrostem zapotrzebowania na produkty spółki systematycznie rosła również liczba zatrudnionych pracowników z 40 osób na początku działalności do ponad 100 w 1788 roku. Ze względu na brak materiałów archiwalnych nie można jednoznacznie określić czasu zamknięcia fabryki, wielu badaczy za upadek zakładu przyjmuje 2. połowę XIX wieku, związany bezpośrednio ze spadkiem zapotrzebowania na wyroby spółki.

Historię dawnej fabryki przybliżył nam miejscowy nauczyciel, pokazał nam również tablicę z odnalezionymi fajkami, a następnie zaprowadził nas na podwórko miejscowej szkoły, gdzie znajduje się kilka wkopanych starych słupów granicznych znalezionych w okolicy. Spod szkoły pojechaliśmy lasami i polami do Sierakowa zobaczyć zrujnowany pałacyk. Tam dojechał nasz znajomy nauczyciel ze Zborowskiego i znów nam kilka ciekawych historii opowiedział.

W pierwszej połowie XVI w. właścicielem wioski był Jerzy Diwkowski, który toczył spór o granice majątków z właścicielem Boronowa, ostatecznie rozstrzygnięty w 1533 r. Właściciele Sierakowa bardzo często się zmieniali, o wielu nie posiadamy żadnych informacji. Kolejnym znanym posiadaczem majątku był Jan Roużic z Chelmu, który w pierwszej połowie XVII w. ożenił się z Ewą, córką Jana Koschitzkiego z Łagiewnik. W 1679 r. Jerzy Goschitzki właściciel Sierakowa sprzedał Janowi Jerzemu von Blacha sąsiedni Zwóz. Następnie przez około lat sierakowskie dobra były w rękach irlandzkiego rodu Chambres de Cultis. Od drugiej połowy XVIII w. majątek posiadał Christian Gottlieb von Jordan (zm. 1811), ostatni męski przedstawiciel tej linii rodu. W 1788 r. jego córka Anna Szarlota wyszła za mąż za Marcina Ludwika Juske (zm. 1833), który w 1800 r. został adoptowany przez teścia, przyjął nazwisko Jordan i dał początek tzw. nowej linii Jordanów. W drugiej połowie XIX w. majątek kupiła rodzina von Kitzing. Kitzingowie wznieśli istniejący do dziś pałac. W 1926 r. ich rezydencja została przejęta przez Oberschleische Landesgesellschaft (Urząd Rolniczy) w Opolu, od którego odkupił ją Artur Pruesler (zm. 1943) ostatni właściciel przed upaństwowieniem majątku. Po drugiej wojnie światowej pałac spełniał różne funkcje między innymi mieszkalne. Miał tam także siedzibę Gminny Ośrodek Kultury w Ciasnej. W 1989 r. zespół parkowo-pałacowy sprzedano Kazimierze Parasol, która już kilka lat później odsprzedała posiadłość.
Z Sierakowa pojechaliśmy do wsi Borki Wielkie by obejrzeć Izbę Tradycji w miejscowej Szkole Podstawowej, którą z wielkim zaangażowaniem prowadzi jej dyrektorka p. Anna Gorzołka. Czekała już na nas i zaprosiła na niezwykłą podróż w czasy naszego dzieciństwa, a nawet i trochę wcześniejsze. Obejrzeliśmy wiele ciekawych eksponatów znalezionych niejednokrotnie na strychu lub hasioku i ocalonych od zapomnienia. Wysłuchaliśmy interesujących opowieści jak ta Izba powstawała oraz zaangażowaniu mieszkańców i Dyrektorki w ratowanie tradycji. Pani Dyrektor była tak miła, że poszła z nami do miejscowego kościoła i tam kontynuowała swoją opowieść. Po tej lekcji historii udaliśmy się w drogę powrotną, bo upał był niemiłosierny, a i zgłodnieliśmy już trochę. Pod Sierakowem podzieliliśmy się na dwie grupy, my pojechaliśmy na zamówione ryby do Kochcic, a większość pojechała szukać obiadu w Sierakowie. Jak wynika z późniejszych opowieści nic tam nie znaleźli i pojechali do Ciasnej. Nasze rybki były pyszne i cieplutkie o czym przekonał się wybredny Czesio, który do nas później dojechał, ponieważ nie podobał mu się bar w Ciasnej. Za karę dostał największą, a że ma do ryb uraz z dzieciństwa, to w zmaganiach z konsumpcją tego olbrzyma musieli pomagać mu Jacuś i Sławek. Od rana Jacuś marudził o kąpielisku w Lublińcu i namawiał nas by tam pojechać, ale po zasięgnięciu opinii od tubylców okazało się, że tam pływać nie można. Pokierowali nas na półlegalne żwirownie w Szklarach, gdzie woda była ciepła jak zupa, a my zmęczeni upałem chętnie się w niej schłodziliśmy, chociaż nie wszyscy. Po kąpieli szybko wróciliśmy do schroniska by się przygotować do wieczornej imprezy. Pomogliśmy w dekoracji sali zdobycznymi przy okazji zakupów - flagami, podrzuciliśmy nasze ciasto i zajęliśmy miejsca. Imprezę otworzył Zenon - Prezes Cateny, zaśpiewaliśmy 100-lat Piotrowi, który kilka dni wcześniej obchodził okrągłą rocznicę urodzin i wręczyliśmy mu prezent - rowerek ze zdjęciami i zegarkiem. Po części oficjalnej zaczęło się biesiadowanie przerywane tańcami i konkursami. My z Helenką zajęłyśmy pierwsze miejsce w konkursie rysunkowym, Jacuś zaszczytne ostatnie w sprawnościowym, ale gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że miał najtrudniej, bo startował jako pierwszy, a następni zawodnicy bazowali na jego doświadczeniach. Za to w karaoke byliśmy bezkonkurencyjni zajmując całe podium, zgarniając wszystkie medale. Ja złoty, Czesio brąz, ale najgorzej, że Jacuś zdobył srebro i teraz ma już potwierdzenie swojego talentu i nic już go nie powstrzyma przed jego głośnym eksponowaniem na naszych imprezach.

Dzień trzeci – niedziela

To dzień powrotu, ale najpierw pojechaliśmy do rezerwatu Brzoza, zobaczyć leśną plantację rododendronów, nenufary na stawie i posłuchać rechotu żab. Większość rododendronów już przekwitła, ale jeszcze trochę ich było i oczy nasze cieszyło. Nenufary dopiero zaczęły kwitnąć, zrobiliśmy kilka fotek i wróciliśmy do Pawełek, pojechaliśmy na Kochcice, a potem bocznymi drogami do Lublińca. Tu Sławomir chciał nam pokazać niedoszłe Jackowe kąpielisko na Zalewie Dronowieckim i tak się tam zamotaliśmy, że dopiero nawigacja nas na właściwą drogę wyprowadziła. Pojechaliśmy trasą Zająca, aż do skrętu na Krupski Młyn - pięknie się lasami w cieniu jechało. Tradycyjnie pobujaliśmy się na moście linowym, pożartowaliśmy z płynącymi pod nim kajakarzami, zrobiliśmy fotki, coś tam zjedliśmy i pojechaliśmy się wykapać w Małej Panwi, bo Jacuś nam już usychał bez wody. Tu pożegnał nas Sławek, który wracał po auto do Pawełek, a my lasami pognaliśmy z wiatrem na Zawadzkie. Super się jechało, ale upał się wzmagał, więc zafundowaliśmy sobie duże lody po dotarciu do miasteczka, a następnie bocznymi drogami koło działek dotarliśmy do leśniczówki, przekroczyliśmy krajówkę i jechaliśmy naszą ulubiona drogą do zameczku Geringa. Przekroczyliśmy mostek na rzeczce i znów poszliśmy się wymoczyć. Niestety tą przyjemność zepsuli nam biwakujący w pobliżu kajakarze, a właściwie to ich głośna muzyka. Zamoczyliśmy nóżki, koszulki, Jacuś oczywiście wytaplał się cały i ruszyliśmy w dalszą drogę. Upał był tak nieznośny, że koszulki po 15 min. już były suche. Przez Staniszcze Wielkie dotarliśmy do Małych na kolejną Jacusiową kąpiel, pozostali zimne napoje raczej wybrali, a po konsumpcji ruszyliśmy przez Krasiejów by znowu schronić się przed upałem w lesie. Żółtym szlakiem dotarliśmy prawie do Dębia, potem na Madejową kamionkę, ale tu Jacuś mimo naszych usilnych próśb, kąpać się nie chciał. Po drodze na czarny szlak do Dębskiej Kuźni skręcił Czesio Pirat, bo mu do domu i własnego baseniku bliżej tam było. Po dotarciu do Suchego Boru pożegnaliśmy Helenę i w tak okrojonym składzie dotarliśmy na osiedle Malinka. My z Januszkiem byliśmy już w domu, a na liczniku 99 km – Jacuś trochę więcej, bo mieszka na centralnych-peryferiach po drugiej stronie miasta, a jechał przez kąpielisko Bolko, by jeszcze raz swój obolały kuper w wodzie wymoczyć. W sumie na liczniku po 3 dniach ok.230 km było. I tak zakończyła się kolejna udana impreza w Pawełkach, ale mamy już zaproszenie na kolejną - jesienną.


Warning: count(): Parameter must be an array or an object that implements Countable in /home/jacekar2/domains/rajder.opole.pl/public_html/templates/jsn_epic_pro/html/com_k2/templates/default/item.php on line 147

Odwiedzający

Odwiedza nas 961 gości oraz 0 użytkowników.

Początek strony

Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, reklamy, statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Aby dowiedzieć się więcej zapoznaj się z naszą polityką prywatności.

Zgadzam się na używanie plików cookies na tej stronie