Ruszyliśmy. Przejechaliśmy przez Międzywodzie docierając do Dziwnowa, gdzie przez rzekę Dziwną przejechaliśmy po zwodzonym moście, by zatrzymać się na chwilę w porcie.
Port rybacki lecz kutrów rybackich niewiele można było w nim zobaczyć. Z jednego pewien człowiek prowadził sprzedaż „ryby świeżej”, jak głosił napis na nim zamieszczony. W kilku styropianowych pojemnikach miał lodem obłożone jakieś ryby. Przy nabrzeżu stały zacumowane mocno oblegane przez turystów dwie repliki okrętów żaglowych. Jedna chyba jako jednostka wojenna, bo była wyposażona w kilka dział burtowych, druga jak nazwa „Korsarz” by ma to wskazywała, była morską jednostką terrorystyczną. Chwilę przy nich zabawiliśmy i ruszyliśmy do Dziwnówka by zażyć morskiej kąpieli.
Przed nami Pobierowo, do którego ruszyliśmy szlakiem rowerowym, pokonując napotkane naturalne przeszkody zwalone drzewo i trzeba było rowery przenosić, co przy ich obciążeniu nie było sprawą łatwą, oraz łachy piachu, gdzie na jednej z nich Pirat zanotował upadek.
W Pustkowie robiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie przy replice żelaznego krzyża z Giewontu i udaliśmy się do Trzęsacza by obejrzeć fragment murów, pozostałość po kościele, którego pozostała część obsunęła się wraz z brzegiem podmytym przez morskie fale. Ta pozostała część jest obecnie umocniona i zabezpieczona i służy jako miejscowa atrakcja turystyczna obrazująca jak nieobliczalną siłą są morskie fale.
Z Trzęsacza przez Rewal docieramy do Niechorza by „zdobyć” latarnię morską, udostępnianą jako wieżę widokową. Wdrapaliśmy się na nią by „rozejrzeć się po okolicy”. Po zaspokojeniu głodu poznawania i zejściu z latarni ruszyliśmy w dalszą drogę docierając do Pogorzelicy.
W Pogorzelicy stanęliśmy przed dylematem w postaci zagrodzonej szlabanem drogi z tablicą informującą, że jest to teren wojskowy i że wejście nań jest niewskazane. Mapa wskazywała, że jest to jednak najkrótsza droga do Mrzeżyna, do którego właśnie zamierzaliśmy dotrzeć. Inną musielibyśmy nadłożyć około 20 km. Z wieści krążących wśród rowerzystów wiedzieliśmy, że droga ta jest możliwa do przejechania lecz wymaga ona pewnych „umiejętności negocjacyjnych” przy spotkaniu z patrolem wojskowym.
Zdecydowaliśmy się nią pojechać i chyba ta droga pozostanie nam wszystkim w pamięci na długi czas, odciskając swoje bolesne piętno na naszych pośladkach. Droga ta to kilkukilometrowy, a być może kilkunasto-kilometrowy odcinek bardzo nierównego bruku z kostki bazaltowej. Jadąc po niej trzepało niemiłosiernie. Trwało to całe wieki i gdy dotarliśmy wreszcie do kresu czułem się cały obolały i mimo że miałem w sztycy sprężynę czułem się jak „zbity na kwaśne jabłko”.
U kresu drogi, jak się okazało czekała nas jeszcze jedna niespodzianka w postaci zamkniętej bramy. Na nasz widok do bramy podszedł wartownik, który mimo prób negocjacji z naszej strony bramy nie otworzył i przez jednostkę nie przepuścił, ale na szczęście wskazał którą drogę należy wybrać by jednostkę obejść dostać się wreszcie do Mrzeżyna. Korzystając z jego wskazówek tak też i zrobiliśmy i osiągnęliśmy w końcu tę miejscowość. Tu jak się okazało, po przejechaniu tego dnia około 70km, zanocowaliśmy. Przed snem poszwędaliśmy się trochę po miejscowości i po wieczornej morskiej kąpieli i piwku na dobranoc udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.
Pokaż Bałtyk 2010 dzień 2 na większej mapie