Ruszyliśmy przez Malinę lasem na Kosorowice potem Kamień Śląski. Tu krótki postój na drugie śniadanie, a Jacuś z Tadziem w celach zdrowotnych postanowili nóżki wymoczyć. Nie obeszło się jak zwykle bez Jacusiowych okrzyków szczęścia- Tadziu dużo dzielniej znosił brodzenie w zimnej wodzie. Po chwili ruszyliśmy w dalszą drogę obok lotniska, potem błotnistą drogą/ku uciesze Jacusia/ na Siedlec, tam minęła nas grupa szybkomknących "Cyklofanów" i wracający już z Annabergu – Czesiek. Gdy dotarliśmy do drogi krajowej Krapkowice- Strzelce Op. nasza grupa podzieliła się na pół: Krysia zabrała Sławka i Bruna- pojechali przez Gogolin i Górażdże w stronę domu. A ja z Herbertem, Jackiem i Tadeuszem pojechaliśmy wg planu dalej na Wysoką, Kadłubiec, Dolną podziwiać uroki jesieni w okolicach góry św. Anny. Przy tym rozstaniu w lekki niepokój wprawił nas Pan Tadeusz, który zaginął w akcji, Jacek wracał po niego, ale go nie znalazł, a jak wiadomo Tadziu telefonu nie używa, więc nie wiedzieliśmy co robić, aż tu nagle tak jak się zgubił, tak i się niespodziewanie znalazł, miał jakiś drobny defekt roweru. Po przekroczeniu autostrady do Czarnocina jest piękny zjazd, w porywach 45 km/h, ale co chwilę się zatrzymywałam by zrobić fotki bo widoki były oszałamiające. Chłopaki już się martwili, że tym razem ja się gdzieś zagubiłam i znów wysłali Jacusia na poszukiwania, który ochoczo krążył tam i z powrotem gdyż tryskał nadmiarem energii i wciaż narzekał, że za wolno jedziemy, bo marznie. W Czarnocinie tradycyjnie już wdrapaliśmy się na górke do kaplicy, potem zajęliśmi się rosnacymi tam jabłkami. W tym roku wyjątkowo obrodziły i Jacuś wdrapał się na drzewo, potrząsał i strącał a my zbieraliśmy ładując ile się dało w sakwy. Obładowani jabłkami ruszyliśmy w dalszą drogę podziwiając bajeczne kolory rosnących na tych górkach i pagórkach drzew. Najpiękniejszy jest tam zjazd wąwozem, a potem ścieżyną wśród pól, która pnie się to w górę to malowniczo opada ku dołowi. Wypadliśmy w Lichyni, zjedliśmy po gruszce/ leżały tam pod drzewem i czekały na nas/i pognaliśmy na Leśnicę, potem Zdzieszowice, Żyrową i przez Oleszkę znów znaleźliśmy się w Ligocie Dolnej. Stamtąd pojechaliśmy na Kamień Śl. i Herbert poprowadził nas znowu cudną leśną drogą na Miedzianną i przez Przywory, Grotowice, Groszowice dotarlismy do Opola. Była to już chyba ostatnia taka długa wyprawa w tym sezonie, bo po zmianie czasu szybko robi sie ciemno i do miasta wjechaliśmy już na światłach koło godz. 17, a zrobiliiśmy 97 km.