Na stawku pod Pałacem w Kamieniu zastaliśmy sielskie kaczo rodzinne scenki. Mamusie wyprowadzały na spacer swoje maluchy. Starsze pociechy przeciskały się przez linki (pod napięciem) ograniczające dostęp do i ze stawu. Skubały trawę, przyglądały się nam i pięknie pozowały do zdjęć. A na terenie lotniska odbywał się właśnie drugi dzień Auto Master Show - pokazy i prezentacje samochodowe. Panowie z 9.30 wsiąkli tam na dłużej. I tam się spotkaliśmy. Padło hasło Anaberg i chociaż wcześniej zaklinaliśmy się - ja i Jurek, że absolutnie na Ankę nie jedziemy, bo jest duszno, mokro i ogólnie nie, bo nie, tak teraz w jednej chwili zmieniliśmy zdanie i pomknęliśmy do Siedlca, skutecznie po drodze ochlapując się błotkiem. Na Alei Czereśniowej został ze mną już tylko "mały rycerz", który podtrzymywał mnie na duchu do końca podjazdu :). Góra Św. Anny owiana była mgłami, wilgoć, chłodno i wietrznie. Tadek wystąpił dziś w krótkich spodenkach i pewnie zamiast nóg miał dwa sople lodowe (na zjeździe). Zjechaliśmy do rezerwatu geologicznego, gdzie Jurek z wrażenia stanął na głowie. Zwiedzanie zostawiliśmy na lepszą aurę. Jeszcze lody i nareszcie to, co rowerzyści lubią najbardziej: zjazd! Tym razem mieliśmy wiatr w twarz, tak że szału nie było. Na Czereśniowej trzeba było durch pedałować. Wracaliśmy już bez Czesia, zjechał wcześniej, Jurek też nas zostawił za Siedlcem, spieszył sie na jakiś geburtstag. A my pojechaliśmy do Kamienia niebieskim szlakiem przez las. Tadek i Jacek zostali "na pstrągu" w Przyworach, a ja samotnie i, kurcze, cały czas pod wiatr, męczyłam ostatnie 10 km. Ponoć przed 19.00 Panowie dobili na Ścieżkę Nadodrzańską w Opolu, gdzie czekała na nich Ewa i imprezy kończącego się Dnia Rzeki.